Zapiski z Ekwadoru
Widok na Guayaquil z latarni w dzielnicy Las Peńas
Przemierzając Ekwador odwiedzam kilka ciekawych miejsc. Guayaquil to prężne i nowoczesne miasto, które mimo swych rozmiarów (dworzec autobusowy mógłby konkurować z wieloma międzynarodowymi lotniskami w Europie), potrafi urzec kilkoma ciekawymi zakątkami. Jednym z takich miejsc jest Parque Seminario, pełen iguan
park tuż przy bazylice miejskiej.
Niektóre z iguan wyglądają groźnie, ale w rzeczywistości to łagodne i przyzwyczajone do obecności człowieka gigantyczne jaszczurki. Zastanawiam się, jak to możliwe, że wszystkie iguany przebywają w obrębie parku. Rozmowa z dozorcą uświadamia mi, że wiele z nich przypadkowo ucieka i ginie pod kołami samochodów w centrum miasta.
Ponad czterysta ponumerowanych schodków prowadzi do kolorowych domków dzielnicy Las Peńas. To fantastyczne odrestaurowane miejsce tworzące hybrydę kolonialnej świetności z nutką alternatywnej, murowanej, nieplastikowej nowoczesności. Dochodząc na szczyt pozostaje jeszcze wspiąć się na latarnię morską, aby ujrzeć panoramę całego miasta wraz z położoną tuż poniżej kapliczką. Ciepłe światło tuż przed zachodem słońca doskonale podkreśla żywe, pełne kolorów części miasta.
Bańos de Agua Santa
Przygotowywanie melcocha, Bańos
Wsiadając w autobus do Bańos de Agua Santa nieświadomie trafiam do jednej z najczęściej odwiedzanych miejscowości w środkowym Ekwadorze. Miasteczko jest malowniczo położone pomiędzy szczytami wysokich gór i tuż przy aktywnym wulkanie Tungurahua, jednak hordy turystów przyciągają tutaj gorące źródła, Piscina de la Virgen.
Nie jest to zupełnie to czego oczekiwałem, ale kąpiel w gorącej (39 stopni) wodzie, a potem zimny prysznic i kąpiel w jeszcze chłodniejszym basenie to ciekawa kombinacja. O ile basen z wodą pośrednio ciepłą (około 35 stopni) wypełniają hordy ludzi, to już zdecydowanie mniej osób wchodzi do gorętszego basenu, a praktycznie nie ma nikogo w najchłodniejszym.
Odnoszę wrażenie, że połowa mieszkańców Bańos trudni się sprzedażą trzciny cukrowej i melcocha, produktu z trzciny cukrowej. Melcocha to rodzaj niezwykle słodkiej krówki lub kamelu o ciągnącej konsystencji. Melcocha sprzedawana jest w różnych wersjach smakowych. Kolejną ciekawostką jest to, że w każdym sklepie znajduje się osoba specjalnie przeznaczona do przygotowywania i spektakularnego, ciągłego przerzucania, rozciągania i kręcenia melchoca. Inną ciekawostką jest fakt, że w Bańos jest zdecydowanie więcej sklepów, niż osób sprawiających wrażenie zainteresowania tymi produktami.
Podziwiamy nocną panoramę miasta jadąc na punkt widokowy imprezową chivą, czymś w rodzaju ciężarówki częściowo wykonanej z drewna przystosowanej do przewozu ludzi. To nie imitacja, jest rura do tańczenia, głośna muzyka i kolorowe światła! W takich sytuacjach, nikt nie ma nic przeciwko, gdy razem z Camille wspinamy się, aby zasiąść na dachu tego pędzącego przez ciemną noc wynalazku.
Dolar amerykański
W Ekwadorze oficjalną walutą jest dolar amerykański. O ile banknoty są autentycznie amerykańskie, to znaczna większość monet, w tym niespotykana w USA 50 centówka pochodzi z ekwadorskiej mennicy. Nieustannie natrafiam na problemy z wydaniem pieniędzy. Wyjmując z bankomatu $100 otrzymuję 5 banknotów $20 i już wiem, że spotka mnie pięciokrotny problem. A pojedynczy banknot $100 nie jest lekko rozmienić nawet w banku. Wygląda na to, że w Ekwadorze nie ma wystarczająco dużo dolarów!
Ekwadorska kawa
Kawa w Ekwadorze podawana jest jako gorąca woda wraz ze słoikiem Nescafe. Kawa z mlekiem to gorące mleko z łyżką i tym samym słoikiem. Zrób to sam. A gdzie się podziała prawdziwa ekwadorska kawa? Tym razem zamawiając kolejną filiżankę pojawia się kolejna absurdalna niespodzianka. La esencia to zaparzony wywar z tego, co zostało w słoiku Nescafe, gdy kilkadziesiąt poprzednich osób zostawiło osad mokrą łyżką. Jak twierdzi sprzedawczyni na targowisku, to właśnie esencia jest najlepsza. Ekwadorczyków trzeba zdecydowanie nauczyć picia kawy!
Włoska pizza
Ambato to raczej miasteczko przesiadkowe, ale warto tu się na chwilę zatrzymać. W centrum można zobaczyć zadbane i zabytkowe budynki quintas. Kontemplując dalsze działania w Parque Cevallos, wpadamy na pomysł, aby dla odmiany zjeść pizzę.
Zupełnym przypadkiem przecznicę obok odnajdujemy prawdziwą, 100% włoską pizzerię, prowadzoną przez równie prawdziwego stuprocentowego Włocha. Właściciel mieszka tu od roku. Nie jest szczególnym fanem Ambato, ale stąd pochodzi jego żona. Jak twierdzi Quito jest zdecydowanie ciekawszym i bardziej otwartym miastem. Ale do rzeczy. Wszystkie składniki pizzy są importowane z Włoch, największa pizza w menu to metro, a my decydujemy się na połowę, czyli medio-metro.
Po pewnym czasie na naszym stole pojawia się coś gigantycznego. Pizza jest rewelacyjna, ale cztery osoby to za mało, aby ją zjeść. Po pół godzinie myślę, że zaraz pęknę. W praktyce nic nie jem przez kolejne 24 godziny. Tuż przed wyjściem pytam właściciela, ile średnio osób potrzeba, aby zjeść taką pizzę.
„Ekwadorczycy nie jedzą dużo. Z reguły medio-metro wystarcza dla 8-10 osób”
W tym momencie pomyślałem, że niezłe z nas łakomczuchy. Jednak właściciel kontynuuje,
„Ale my, we Włoszech, zjadamy medio-metro bez problemu w trójkę„.
Na zakończenie pijemy kieliszek grappa, mocnego, oryginalnego alkoholu z włoskich winogron. I zbliża się czas, aby wsiąść w kolejny autobus na południe.
grudzień 2011
[eazyest_folder folder=”06-ecuador/ecuador”]