W pnączach New Delhi

 

W pnączach New Delhi

Paharganj, dzielnica globtroterów w Delhi

Delhi to wielki moloch. Bieda i bogactwo widoczne są na każdym kroku. Jednak więcej tej biedy. Miejsca takie jak Howri Bazaar mogłyby stać się ostateczną ikoną nieładu. Handlarze trudnią się sprzedażą dowolnej rzeczy jaka mi przychodzi na myśl, a cała masa kupujących przemierza to miejsce w zupełnym chaosie.

Z innej strony. Spacerem dochodzimy pod budynki rządowe. To zadbana okolica z idealnie przystrzyżonymi, zielonymi trawnikami. Prawie wszystkie auta rządowe to oryginalnie wyglądające pojazdy marki Ambassador produkowane w Indiach przez Hindustan Motors. Patrząc na te wszystkie budynki i okolicę widać, gdzie trafia kasa podatników.

Poznajemy taksówkarza, sympatycznego Sikha, który za bezcen obwozi nas swoim ambasadorem po mieście. Odwiedzamy świątynie różnych religii obecnych w Indiach. W holu głównym kościoła katolickiego jako jedyna rzecz wisząca na ścianie znajduje się wizerunek naszego papieża.


Porządki po obchodach święta Diwali

Taksiarz nalega, abyśmy razem z nim udali się do dwóch sklepów z pamiątkami. To tradycyjna sztuczka (kierowcy dostają prowizję od dokonanych zakupów przez klientów), dlatego też nasze taxi jest takie tanie. Mimo widocznej presji dokonania zakupu, udaje nam się zręcznie uniknąć tej konieczności.

Uwagę przyciągają ludzie plotący wieńce z kolorowych kwiatów. To tradycyjny element przygotowań do corocznego święta Diwali.

W pokoju hotelowym jest niespotykanie gorąco i duszno. Jestem do tego stopnia zmęczony, że kładąc się na chwilę na łóżku w mgnieniu oka odpływam. Po kilku godzinach budzą mnie huczne fajerwerki. Psychodeliczny wiatrak nad łóżkiem z każdym powolnym obrotem dwukrotnie przecina linię światła i trzeszczy. Leżę na plecach i ze zmęczenia nic nie robię. Wdycham wilgotne powietrze, słucham odgłosów z zewnątrz i zostaję niemal zahipnotyzowany przez kręcący się pod sufitem wiatrak. Tak wyglądają moje obchody święta Diwali.

Zadomowieni w stolicy


Przygotowania do święta Diwali

Kolejnym razem w Delhi wszystko przebiega sprawniej. Jedziemy na Paharganj, aby odwiedzić znajomego z Golden Cafe. Załatwiamy pokój w hotelu Star Palace przy głównym deptaku i bierzemy rikszę na Ramila Grounds. To miejsce wygląda jakby właśnie skończyła się tu bitwa i tuż przed naszą wizytą przeszło tędy tornado. To w gruncie rzeczy niezagospodarowany plac. Dzieci grają w krykieta, krowy i kozy się pasą, a jednonodzy bezdomni żebrzą skacząc na jednej nodze. Po drugiej stronie ulicy znajduje się Delhi Stock Exchange, delhijska giełda papierów wartościowych. Dwa kontrastujące ze sobą światy, które widzimy w XXI wieku.

Postanawiam odwiedzić Delhi Stock Exchange. Rozmowy z ochroną na temat zwiedzania trading floor (czyli sali transakcyjnej giełdy) nie przynoszą skutku. Okazuje się się, że sala transakcyjna jest w innej części miasta. Po silnych naciskach udaje mi się umówić na spotkanie z osobą z zarządu pod pretekstem uzyskania materiałów do pracy naukowej (co, de facto, jest zgodne z prawdą).


Budynki rządowe w New Delhi

„Nie ma problemu, spotkanie odbędzie się”, zapewnia pracownik ochrony „Jedyne co musi pan zrobić, to poczekać pół godziny”. Obchodzę w międzyczasie gmach giełdy. Na podwórzu biegają kury, a tuż obok kilkunastu prawników z biurkami wystawionymi zupełnie na świeże powietrze zawzięcie i z zaangażowaniem stukocze czcionkami swoich maszyn do pisania. Tak wygląda kancelaria prawna.

Wchodzę do budynku giełdy i kieruje się windą na drugie piętro. Za chwilę spotkanie. Gabinet, w którym się właśnie znajduję to siedziba prezesa giełdy. Szef wszystkich szefów. Prezes jest bardzo ucieszony z wizyty, rozmowa też przebiega ciekawie. Dowiaduję się wiele na temat tutejszych rynków finansowych, a sam prezes także wypytuje mnie o polską giełdę. To bardzo miły Sikh, wyznawca religii, której jedną z doktryn jest dążenie do posiadania większej wiedzy.

Prezes używa pojęcia demutualizacja giełdy. Opowiada o problemach i perspektywach jakie widzi na najbliższe lata. W ramach podziękowania za rozmowę dostaję elegancki notes i długopis Parker.

To nasza ostatnia przechadzka po Main Bazaar na Paharganj. Podczas kolacji żegnamy się ze znajomym w Golden Cafe i wymieniamy się symbolicznymi podarunkami.


New Delhi jako baza wypadowa

Indyjskie smaki

  • czasami po 10 minutach od złożenia zamówienia w restauracji przychodzi kelner i daje do zrozumienia, że nie zapamiętał tego co zamówiliśmy
  • dzielenie stolika w restauracji na pół z przypadkowymi osobami to standard. Skoro tylko dwie osoby jedzą przy czteroosobowym stoliku, dwa miejsca są wolne
  • obecny w stolicy smog sprawia, że deszcz w Delhi to jedno wielkie błoto spadające z nieba
  • w Indiach panuje ruch lewostronny (dawna kolonia angielska)
  • na lotnisku w New Delhi panuje absolutny nieład, a trzy godziny to niekiedy i za mało na odprawę
  • jak wyżej, nieogarnięty pracownik lotniska sprawia, że mój bagaż przez pomyłkę zwiedza pół świata, aby dotrzeć do mnie po 3 miesiącach!

listopad 2007