W górnym biegu rzeki Ganges


Załadunek łodzi na Gangesie

Pobudka z samego rana i check-out z hotelu Star Palace. Zostawiamy bagaże, aby skorzystać z wolnego dnia w Delhi. Brak nam koncepcji w związku opóźnieniem i brakiem połączeń do Varanassi. Problemów nie można rozwiązywać na czczo. Idziemy do zaprzyjaźnionego baru Golden Cafe. Jak się okazuje, Golden Cafe pośredniczy nie tylko w wymianie walut, ale także załatwia bilety autobusowe. Kompleksowość usług to klucz do dobrego biznesu w Indiach. Drugie danie jemy już podekscytowani, pojawia się nowa koncepcja. Jedziemy losowo wybranym nocnym autobusem do miejscowości Rishikesh.

Miejsce docelowe znajduje się na północ. Jesteśmy prawie gotowi do odjazdu. Jeszcze tylko jeden z pasażerów usilnie próbuje pomóc swojej grubej żonie wejść na pokład. Po paru podejściach niestety się nie udaje. Mąż z pokorą w głosie przyznaje „I’m sorry, my wife is too fat to get on the bus„. Zdecydowali, że pojadą innym autobusem. Uff..  Jadą z nami dwie nawiedzone Koreanki, które całą noc gadają i opowiadają niestworzone historie. W ten sposób dojeżdżamy do celu.

Rishikesh

Rishikesh słynie z prowadzonych tutaj szkół w klasztorach buddyjskich. Z pewnością to interesująca opcja. Z reguły trzeba się zdecydować na co najmniej miesięczny okres zaangażowania. Treningi w klasztorach położonych nad Gangesem stanowią bez wątpienia ciekawe doświadczenie życiowe i są wystarczającym powodem, aby udać się ponownie w te uduchowione miejsca. W przeciwieństwie do Kaszmiru, gdzie spotkałem dosłownie trzech-czterech turystów, tutaj są oni wszędzie. Na szczęście nie zakłócają oni lokalnego rytmu życia, gdyż większość z odwiedzających to miejsce nie znalazła się tutaj przypadkowo. To miejsce na odpoczynek, kontemplację i zadumę. Scenerię wypełniają stada makaków, długoogoniastych małp biegających po przewieszonych mostach malowniczego Gangesu.


Wodospad w Rishikesh

Rishikesh położony jest po obu stronach rzeki. Miasto dodatkowo podzielone na coś w rodzaju dolnej i górnej części biegu rzeki. Jesteśmy daleko na północy, w tej części Indii Ganges nie jest jeszcze zanieczyszczony. Woda wydaje się być czysta. Niektórzy ludzie się w niej kąpią, inni wypuszczają z prądem małe stateczki z płomieniem ku pamięci zmarłych, a pielgrzymi z odległych zakątków kraju, zabierają ze sobą kanister świętej wody z Gangesu. Zauważyłem, że sprzedaż tych kanistrów to tutaj niezły biznes.


Rozmowa z patriarchą

Poznajemy hinduskiego Boba Marley’a, który przedstawia nam swoją ideologię życia.

„Pieniądze są nie potrzebne, przemijają, niczym wiatr. Raz są, raz ich nie ma. Na szczęście składają się inne wartości, a te osiągnąć można bez środków materialnych.”

Mija zaledwie pół godziny, schodzimy stromym, skalistym nabrzeżem Gangesu. W pewnym momencie mojemu przyjacielowi wypada z plecaka obiektyw szerokokątny. Lekko uderza o skałę, potem raz drugi, aby wreszcie trzecie uderzenie przybrało postać niemego plusk…. I tym sposobem Ganges pochłonął ofiarę, wartą przynajmniej tysiąc euro. Pech, fatum, czy samospełnienie przepowiedni – nie wiadomo. Zatkało nas kompletnie. I bez wątpienia minie trochę czasu nim wróci dobry humor mojego towarzysza podróży.

Mimo wszystko, wieczorną porą wracamy w to samo miejsce, aby z pomocą statywu wykonać kilka ujęć fotogenicznego mostu Lakshman Jhula. O tej porze jest ciepło podświetlony i dumnie rozpina się nad Świętą Rzeką.

Zostajemy na noc w Ganga View Hotel. Zakładam, że jesteśmy pierwszymi klientami w historii tego miejsca po renowacji. Dostajemy świeżo wyremontowany, nie zamieszkiwany dotychczas pokój. W tym hotelu nie wszystkie prace remontowe zostały ukończone. Dotyczy to również naszego pokoju. Obsługa nie krępuje się żeby wejść i grzecznie zapytać, czy mogą użyć wiertarki, aby wywiercić brakującą dziurę. Słyszę tylko „sorry, just ten minutes” i w naszym pokoju pojawia się ekipa remontowa wiercąca głęboką dziurę nad moim łóżkiem.

W górze biegu Gangesu znajduje się wodospad. Po drodze poznajemy Jal i Gal, bardzo sympatyczną żydowską parę. Nie pamiętam, które z nich to żeńskie imię, a teraz ciężko to stwierdzić. Idziemy razem górskim szlakiem prowadzącym nad wodospad. Spotykamy stado zaciekawionych naszą obecnością makaków. Droga jest słabo oznakowana, ale ze względu na duże ilości wody głośno rozbijające się o skaliste podłoże, po przekroczeniu pewnej odległości coraz łatwiej kierować się we właściwą stronę wodospadu. Do lasu dociera tutaj nieco więcej promieni słonecznych. Niektóre przebijają się przez konary drzew. Pojawiają się przebłyski światła magicznie oświetlające rozpylone strumienie wody z wodospadu. To kolejne wprawiające w zadumę miejsce.


Most Lakshman Jhula

Kolację jemy na dachu restauracji La Bella View z widokiem na kolano Gangesu. Przenosimy się tuż obok do Freedom Cafe. Zamawiamy papaya lassi. Popularny w tych stronach napój, podobny do lekko słonego jogurtu zmieszanego z kefirem. Lassi serwowane z lodami i świeżymi owocami smakuje niesamowicie.

Nastaje zmysłowy półmrok. Lampiony rozwieszone nad niskimi stolikami dają miękkie, delikatne światło. Nasze wygodne siedziska i spokojna, nastrojowa muzyka wprawiają nas i kilku siedzących obok podróżników w prawdziwy błogostan. Cały czas delektuję się papaya lassi i podziwiam niepowtarzalny widok na rozległą dolinę Gangesu, z obu stron otoczoną górami pokrytymi bujną roślinnością.

To niezwykle pamiętny wieczór, któremu towarzyszy porcja skromnych fajerwerków z okazji święta Diwali.

Kolejne śniadanie jemy w tym samym miejscu. Brak prądu, znacznie wydłuża oczekiwanie na zamówienie. Ale nie ma pośpiechu. Mamy czas. Mnóstwo czasu.

Miejsce kultu i pielgrzymek


Kąpiel w świętej rzece

Przenosimy się kawałek w dół rzeki. Liczne stragany wypełniają wąskie i zatłoczone uliczki miejscowości Haridwar. Panuje tutaj znaczny ruch pieszych, ale miasto jest zdecydowanie mniej turystyczne niż Rishikesh. a dzięki temu w większym stopniu żyje własnym życiem. Ganges płynie tutaj bardzo szybko, a lokalną tradycją lub pewnego rodzaju rozrywką jest wskakiwanie do rzeki, aby usilnie po kilkudziesięciu metrach spróbować jakoś się z niej wydostać.

Na brzegu rzeki panuje tłok indyjskich turystów. Nie ma magii Rishikeshu, ale zgodnie stwierdzamy, że warto tu zostać. Wchodzimy przez most na wysepkę rzeczną. Spotykam się z dość absurdalnym sposobem na wyłudzenie pieniędzy. Rozmowa ze napotkanym Hinduesem z identyfikatorem, karteczką i długopisem wygląda mniej więcej tak: „Your name, sir?” „Which country you from?„. Zaciekawieni udzielamy odpowiedzi na pytania, aby za chwilę usłyszeć „How much would you like to donate, sir? Minimal donation is 100 rupees„. To absurd. Ignorujemy to zjawisko i zasiadamy nad brzegiem Gangesu, aby zjeść naszą papaję i mandarynki.

Ile to kosztuje?

papaya lassi w wymarzonym miejscu nad Gangesem 30 Rs (ok. $0.7)
porządny obiad w restauracji 80 Rs (ok. $2)
pokój hotelowy dla dwóch osób: 150-300 Rs (ok. $3-$7)
piwo w jedynym sklepie w okolicy 70 Rs (ok. $1.6)
mała butelka rumu w tym samym sklepie 155 Rs (ok. $4)

listopad 2007