Via Ferrata Trip

Trip pod hasłem Via Ferrata. Wraz ze zmianą języka urzędowego z niemieckiego na włoski, tak też zmienia się lokalny nastrój. Zaczyna pojawiać się silna nuta śródziemnomorskiej sielanki i beztroskiego nieogarnięcia. To chyba najbardziej dzika część Szwajcarii, którą ostatecznie opuszczamy.

Wjeżdżamy do Włoch od strony jeziora Como, które mieni się turkusowymi kolorami. Jezioro jest na wyciągnięcie ręki, ale ze względu na gęste zabudowania nie łatwo jest do niego się dostać. Jazda samochodem wzdłuż wybrzeża też jest dość specyficzna. Omijanie rowerzystów, pieszych i szalonych lokalnych kierowców pędzących po wąskich uliczkach ograniczonych kamiennymi ścianami z obu stron wymaga dużej precyzji.

Wznosimy się coraz wyżej, aż ostatecznie opuszczamy jezioro i dojeżdżamy do Plan de Tivano. To duży otwarty obszar otoczony górami. Wszystko wskazuje na to, że wykorzystywany jest przez lokalesów do biwakowania. Niezależny obserwator nazwałby to miejsce czymś w rodzaju dzikiego kempingu w stylu cygańskim.

Tuż przed zachodem słońca wybieram się na przebieżkę na Monte San Primo, jeden z okolicznych szczytów. To tylko 700 metrów przewyższenia ale odrobinę przeszacowałem trudność terenu i ostatnie pół godziny przedzieram się przez las i chaszcze osłaniając się rękoma przed wystającymi gałęziami.

Postanawiamy, aby kolejne dni przeznaczyć na poszukiwanie via ferrat. Muszę przyznać, że wszystkie z czterech tras, na które trafiliśmy okazały się w pewnym stopniu wyjątkowe. Postaram się więc napisać coś o każdej nich.

Via Ferrata Gamma-1

„Długa i gorąca”

Znana również jako Via Ferrata al Pizzo Erna

O poranku szybko przekonujemy się, że jedną z trudności w Via Ferratach jest samo ich odnalezienie. Błądzimy w Lecco w poszukiwaniu jakiegoś śladu czy informacji. To zadbana miejscowość z ciekawą architekturą, zdecydowanie warta odwiedzenia, ale ostatecznie opis naszej drogi znajdujemy jedynie w Internecie tutaj.

Dla zainteresowanych polecam cały serwis vieferrate.it do inspiracji i poszukiwań nowych tras. A w razie czego z pomocą może pojawić się google translate.

Parkujemy busa przy dolnej stacji wyciągu w Piani d’Erna. W tym miejscu potrzeba wprawnego oka, aby dostrzec małą tabliczkę z napisem „Ferrata”. Idąc wskazanym szlakiem trzeba cały czas być czujnym, bo dalsze tabliczki są jeszcze mniejsze. Po kilkunastu minutach docieramy do skały, przy której widać łańcuch. Wpinamy lonże do via ferraty i kilkoma zgrabnymi ruchami szybko wznosimy się ponad konary drzew. Trasa już na samym początku staje się bardzo widokowa.

Kolejne kilkadziesiąt metrów pokonujemy wchodząc po metalowej drabinie przytwierdzonej do pionowej granitowej skały. Wielkim plusem via ferrat jest właśnie to, że możemy dotrzeć w miejsca, które normalnie byłyby daleko poza zasięgiem osób nieposiadających specjalnych umiejętności chodzenia po skałach.

Kryjąca się za tym idea to zastosowanie lonży, którą podpina się do tradycyjnej uprzęży. Lonża posiada absorber, który w razie odpadnięcia od trasy zamortyzuje siłę upadku. Sam zakres ewentualnego lotu przy odpadnięciu jest ograniczony, a wynika to z konstrukcji via ferrat – stalowych lin, które są przykute do skały w regularnych odstępach uniemożliwiających dalszy spadek osoby wspinającej się. Kluczowe jest, aby zawsze i przez cały czas być przypiętym przynajmniej jedną z dwóch lin lonży do via ferraty za pomocą karabinka. Wygląda to mniej więcej tak:

 

To wyjątkowo upalny dzień i nie licząc kilku sekcji pomiędzy otwartymi ścianami, cała via ferrata przypomina wspinanie po pionowej patelni. Jak na pierwszy dzień i na rozgrzewkę wystarczy nam pokonanie jednej części trasy. Mniej więcej w połowie jest możliwość powrotu. Wypatrujcie tego oznaczenia:

Wracając szlakiem po drodze zatrzymujemy się w schronisku górskim. Tam ratuje nas lokalna włoska babuszka oferując „agua fria” dla dwójki szaleńców, którzy wybrali się na via ferratę w upał ze zbyt małym zapasem wody.

Wieczorną porą powietrze robi się znacznie przyjemniejsze. Dojeżdżamy do Bergamo. Szukając ciekawego miejsca na noc odnajdujemy punkt widokowy, z którego rozpościera się panorama całego miasta. Fachowo mówiąc, nocujemy w Citta Alta, czyli w Bergamo Górnym. To idealne miejsce na przygotowanie obiadu i omówienie planów na kolejny dzień delektując się lokalnym piwem.


Skoro już tu jesteśmy, to wybieramy się na poranne zwiedzanie Bergamo i okolic.



Via Ferrata Drena Salagoni

„Poznając wnętrze kanionu”

Dojeżdżamy nad jezioro Garda i zmierzamy na północ jadąc zachodnim wybrzeżem. Szukamy miejsca, aby trochę popływać i ponurkować. Odnajdujemy idealną dziką plażę.

Po przerwie ruszamy w stronę miejscowości Drena. Najlepszy dostęp do via ferraty jest z parkingu około 2 km przed tą miejscowością.

Technicznie via ferrata Drena Salagoni należy raczej do tych łatwiejszych. Przejście zajmuje około dwóch godzin. Na trasie czeka kilka przewieszonych mostków i wąskich przesmyków – momentami prawie jak w jaskini. Ze względu na różnorodność terenu występują też różne rodzaje elementów i uchwytów pomagających pokonanie tej trasy. Cały czas przemieszczamy się w górę kanionu, przez który płynie rzeka. Trzeba mieć się na baczności, bo widoczne są ostrzeżenia o możliwości powodzi przy dużych opadach deszczu.

Trasa kończy się tuż przy kamiennym zamku w Drenie – to dodatkowa atrakcją, którą można przy okazji zobaczyć. Pozostaje mała przebieżka po okolicy na dopełnienie dnia. Zatrzymujemy się na noc na jednym z odosobnionych pól biwakowych przy drodze. Tym razem zamiast panoramy miasta otaczają nas plantacje winogron i usypiające odgłosy świerszczy i cykad.

Opis na vieferrate.it

Via Ferrata Fausto Susatti

„Szlak z widokiem na jezioro Garda”

Trzecia via ferrata to Fausta Susatti. Start odnajdziemy nieopodal północnego krańca jeziora Garda. Prawdopodobnie najłatwiej rozpocząć marsz z południowego krańca miasteczka Riva del Garda. Kierujemy się do góry w stronę Biacesa di Ledro, a potem wypatrujemy oznaczeń „via ferrata” lub „Sentiero del Bec”.  W pewnym momencie trasa doprowadzi nas pod niewielką kapliczkę, skąd rozpoczyna się trasa właściwa.

To raczej długi szlak, mieszanka klasycznej górskiej wędrówki z elementami via ferraty w trudniejszych, niebezpieczniejszych miejscach. Cały szlak jest bardzo urozmaicony, a bujna roślinność zapewnia dużo cienia. Pokonujemy wąskie przejścia, kilka drabin i wyeksponowane fragmenty skalne, ale w przeważającej części trasa jest łatwa i ma w sobie dużo walorów krajoznawczych.

Nieodłącznie towarzyszy nam widok na miasteczko Riva del Garda, który z czasem przemienia się w spektakularną panoramę jeziora. Ostatecznie dochodzimy do szczytu Cima Capi (907 mt).

Droga powrotna jest zdecydowanie szybsza i po około 40 minut jesteśmy ponownie przy kapliczce San Giovanii. Całkowity czas wycieczki to około 6-8 godzin. Łącznie pokonaliśmy około 1000 metrów przewyższenia.

Opis na vieferrate.it

Miejscowość Riva del Garda przypomina trochę polski Sopot czy Międzyzdroje. Tłum ludzi przemieszcza się, ale tak jakby bez celu, z leżakiem (tudzież parawanem) w ręku, między plażą, przez sklep z muszelkami, a w drodze do pizzerii.

Dobrze że na zewnątrz jest tylko 50 stopni. Na szczęście parę kilometrów za miastem udaje nam się zaznać trochę spokoju i znaleźć miejsce na kąpiel w jeziorze.

Monte Albano

Nocujemy w Mori niedaleko jeziora Garda. Część poranka spędzamy na „szybkim” śniadaniu z kawką, czyli kilkugodzinnym biesiadowaniu i podładowaniu wszystkich urządzeń, a tych akurat nazbierało się kilka. W międzyczasie Ela zamawia kawę i „latte”. Nie wiem dlaczego miałbym się dziwić, gdy na stole pojawia się kawa i szklanka mleka? To nauka zdobyta przez doświadczenie, w końcu nie wszędzie oczywiste jest, że „Latte” i „Caffe Latte” to dwa zupełnie różne napoje.

Wyruszamy z miasteczka w kierunku widocznej z każdego miejsca góry.

Dochodzimy miejsca piknikowego i bazy wypadowej przy kapliczce Chiesa di Montalbano. Dzisiejsza via ferrata jako jedyna jest dobrze oznaczona. Patrząc na taki plan sytuacyjny od razu wiadomo co nas czeka.

Trochę jest to sprzeczne z moim dotychczasowym wyobrażeniem, jakoby magia via ferrat właśnie polegała na wyprawie w nieznane. Nim ruszymy, wspomnę jeszcze, że nasz base camp to również znakomite miejsce na wspinaczkę skałkową – u podnóża góry zostało wytyczone sporo dróg o zróżnicowanej trudności. No to ruszamy.

Pierwsze 5 metrów przypomina bardziej wspinaczkę skałkową. To chyba naturalna weryfikacja tego, kto powinien iść dalej – gdy ta sekcja stanowi problem, lepiej zawrócić, bo potem czeka nas jeszcze kilka trudniejszych etapów. Szczególnie interesujące są miejsca ze znaczną ekspozycją – wydrążone stopnie na szerokość stopy i metalowa poręcz to jedyne co mamy pod nogami na pionowej kilkusetmetrowej ścianie.

To bardzo interesujący odcinek, ciekawe położenie i punkt widzenia.

Trasa wymaga kilku technicznych podejść, ale w późniejszej części pojawiają się też odcinki nieco łatwiejsze. Większość czasu spędzamy na wielkiej pionowej ścianie.  W końcówce jest kilka drabin, także lekko przewieszonych.

Całą via ferratę przechodzimy w około 2h. Powrót do Mori jest nieco szybszy i zajmuje jedynie pół godziny.

Dodatkowe info na outdooractive.com i vieferrate.it

Tego samego wieczoru przemieszczamy się na wschód, a gdy uznajemy, że pora się zatrzymać na noc, skręcamy do Vigolo Vattaro, pierwszej przypadkowej miejscowości. Trafiamy na uliczną fiestę, koncerty lokalnych zespołów i pokazy magika. Zupełnie, jakby mieszkańcy tej wioski spędzali w ten sposób każdy wieczór. Trafiamy na znakomitą pizzę, do której zamawiamy dzban czerwonego wina. A o poranku czeka nas kolejne śniadanie w kawiarni – tym razem z prawdziwym „caffe latte” :-)