Tobago, esencja Karaibów

Sklep spożywczy w Plymouth, Tobago

Przylot do Tobago w moim przypadku okazał się niezwykle prosty. Po pierwsze, nie wierzyłem, że mój bagaż tak łatwo dotrze, mimo zawiłej trasy. Tuż po wyjściu z samolotu chwytam plecak. Chwilę później, oficer imigracyjny pyta „Czy masz bilet powrotny?„, odpowiadam „Oczywiście” i słyszę „Welcome to Tobago”. Lubię kraje, w których relacje człowiek-urzędnik opierają się na zaufaniu. Jest godzina 16:30. Na lotnisku, uwaga, impreza w pełni. Ludzie tańczą, piją rum White Oak z colą i zimne piwo Carib. Wystrojone Tobagijki rozmawiają przez telefon, układają sobie włosy i podrygują w rytm muzyki.

Szczyt dążeń pozostałych Tobagijczyków to ich samochód. Musi być jak najgłośniejszy! Oczekując głośnego baru ulicę obok, okazuje się że to tylko przejeżdżające auto, i tak na okrągło. Pod przykrywką zmęczenia podróżą, nie myśląc zbyt wiele, postanawiam na początek zatrzymać się w okolicy Crown Point, najbardziej popularnej części Tobago.

Jest gorąco i duszno, powietrze klei się do płuc. Są dwie możliwości, brać prysznic trzy razy dziennie, lub w ogóle. W okolicy Crown Point niezbyt wiele się dzieje. To raczej miejsce dla Europejczyków szukających odrobiny relaksu, ale i lansujących się localesów, poza tym, bary, bary i restauracje. Ale nie jest tak źle. Store Bay i Sandy Bay to miejsca, gdzie można popływać w Morzu Karaibskim, polecam dla plażowiczów, do których po raz kolejny uświadamiam się, że nie należę.

Zwiedzam okolicę. Najtańsza forma transportu to autobus. Aby przeciwdziałać korupcji, bilety nie są dostępne u kierowców. Najlepsza zaś forma transportu, a zarazem najciekawsza, to tzw. shared-taxi. Trzeba wprawy, najlepiej obserwując mieszkańców, aby w odpowiedni sposób zatrzymać samochód. Zadziwia mnie to, że ludzie korzystają z tych usług nawet, gdy chcą przejechać dosłownie 200 lub 300 metrów!

Każdego dnia poznaję różnych Tobagijczyków, którzy mówią niezrozumiałą dla mnie odmianą języka angielskiego. Brzmi to jak angielski i gdy się starają, udaje mi się nawet coś zrozumieć, ale wymaga to dużo cierpliwości z obu stron. Jak się później dowiaduję, to Pidgin English, uproszczona wersja języka z naleciałościami lokalnymi, głównie w zastosowaniu handlowym między państwami macierzystymi a byłymi koloniami. W ciągu kilku dni przyzwyczajam się i konwersacje z mieszkańcami stają się coraz bardziej ciekawe.

Z innych ciekawostek językowych, w jednym barze poznaję Tobagijczyka, który mieszkał kilka lat w Niemczech. Nie sądziłem, że nawet na Karaibach przytrafi się możliwość porozmawiania po niemiecku, zdecydowanie łatwiej niż Pidgin English!

Śniadanie, co można zjeść na śniadanie? Dostaję Bake & Shark, czyli tłusty placek z warzywami i kawałkiem rekina.

Obiad? Kuchnia syryjska, ryż po arabsku. Poza tym, w Trynidad i Tobago panuje obsesja na punkcie kurczaków. To kraj, który zajmuje pierwsze miejsce na świecie pod względem ilości KFC na mieszkańca, a dochodzą do tego jeszcze dziesiątki lokalnych sieci, sprzedających panierowane kurczaki!

Prawdziwe oblicze Tobago

Atmosferę Tobago można poczuć na każdym kroku

Wschodnia część wyspy robi się coraz bardziej dzika, górzysta i zarośnięta. W Charlotteville trafiam na otwarcie nowej kliniki medycznej, jest koncert, są bębenki, tańce, wszystko na żywo.

O poranku udaję się na punkt widokowy na zatokę Man of War Bay, a potem popływać w Pirate’s Bay. Parę dni temu ktoś powiedział, że nie rozumie turystów, którzy tutaj przyjeżdżają ze swoimi „wielkimi lornetkami”, aby pooglądać ptaki. I zdecydowanie miał rację, Tobago to wyspa-raj dla wielbicieli ptaków, ale wcale nie trzeba żadnych lornetek, wszystko widać gołym okiem, prawie na każdym kroku.

Dzieci idą do szkoły, ludzie przygotowują się do pracy, wszyscy sprawiają wrażenie zadowolonych i każdy jest czymś zajęty. Tak jak Morgan Caesar, dozorca lokalnej budowy, którego poznałem, gdy oczekiwał swoich spóźnionych pracowników czytając gazetę.

Na wschodnim wybrzeżu też można coś zjeść, ale zgodnie z lokalnymi preferencjami będzie to kurczak, tym razem podany razem z ciecierzycą w sosie z zapiekanym ryżem, lokalną sałatką ze świeżej zieleniny i pieczonymi bananami.

W żadnym z odwiedzanych przeze mnie miejsc na Tobago nie ma menu, wszystko jest przygotowywane rękoma, a klimatu niekiedy dodają ptaki wlatujące przez dziurę w ścianie, aby pod nieobecność kucharza coś wydziobać z garnka.

W Charlotteville rybacy o poranku przygotowują się do połowów. Najbardziej popularne ryby to merlin błękitny, tuńczyk i barakuda. Jest też wiele innych, mniejszych gatunków. Prawie każdy z rybaków, z którymi rozmawiam to Rastaman z dredami. Słucham niewiarygodnych historii o rybach ważących kilkaset kilo, dowodem na co są liczne blizny po połowach i jeszcze nowe, niezagojone rany. Dominująca tutaj technika połowów to linka i hak, przy czym za wędki służą dwie długie bambusowe łodygi po obu stronach łodzi.

Ze względu na przybrzeżne fale i pływy, łodzie zacumowane są kilkadziesiąt metrów od brzegu. O poranku jeden z rybaków chwyta starą deskę windsurfingową, klęka na niej i wiosłuje do pierwszej łodzi. Uruchamia silnik, przypływa do brzegu i zabiera kolejnych rybaków rozdzielając ich do poszczególnych łodzi.

Błądząc po wyspie

Przyjmuję losowy cel – Roxborough i trafiam tam na uliczną paradę. Zamawiam wielkie chicken roti, kurczak curry z ziemniakami, warzywami i ostrymi przyprawami zawinięty w tortille. Czekam na przypadkowy transport, aby przejechać przez Tobago Forest Reserve.

Poznaję w ten sposób dwójkę Hippi-Rastamanów, słuchających Boba Marley’a. Kierowca i pasażer, popijając rum pytają tylko „U drink? U smoke?”. To zupełni przypadkowe zapytanie przeistacza się w półgodzinne spotkanie. Są najlepsi, szkoda tylko, że jadą w zupełnie przeciwnym kierunku.

Przez rezerwat przewozi mnie kolejny wyluzowany człowiek popijający ciemnego stouta. Widzę, że Tobago jest liberalne jeśli chodzi o umiarkowaną ilość alkoholu. Omijamy dziury jadąc 5km/h i ewentualnie i tak w nie wjeżdżamy. „Do you like politics?”, w sumie nie wiem czemu zadałem to pytanie –„No, I am more spiritual”. Na Tobago łatwo znaleźć bratnią duszę.

Zmieniają się krajobrazy i kierowcy, którzy podrzucają mnie, zagubionego autostopowicza. Tym razem jadę z Portugalczykiem, który wychował się w Mozambiku, urodził na Azorach, mieszka w Nowym Jorku, a aktualnie kręci film na Tobago i stąd też ma czas, aby błądzić po różnych losowych zakątkach.

W końcu dotarłem do Parlatouvier. To spokojna mieścinka, robię małą przerwę, ale mój dzisiejszy plan zakłada dotarcie do Castara.

Castara

Karaibski zachód słońca w Castara

Nie wiem jeszcze, gdzie spędzę noc, ale idę się przejść po wiosce, coś się wymyśli, a jak nie, zawsze można spać na plaży w namiocie. Podziwiam karaibski zachód słońca w scenerii z palmami.

Trafiam do baru D Lime, w którym Jim, brat właściciela, obchodzi urodziny. Mama Jima robi jedzenie, zgodnie z coroczną tradycją. Do całej fiesty dołącza April i Derek, dwójka podróżników z Minnesoty. Każdy z nas dostaje coś a’la kluski mączne w sosie, kawałek wieprzowiny i rodzaj ugotowanej bulwy, przypominającą ziemniaka we fioletowe cętki.  Poza piwem Carib i Stag, pojawia się rum White Oak, a także inna, mocniejsza odmiana mająca 70% alkoholu, ale nazwa gdzieś mi uciekła. Mijają godziny, ale gdy w na stole pojawia się trzylitrowy Johnnie Walker, dociera do mnie myśl, że jeśli nie wyjdę i nie zrobię tego teraz, to nigdy nie uda mi się rozbić namiotu.

Deszcz nie pada przez całą noc, co jest rzadkością w ostatnich dniach. Po porannej kąpieli w morzu składam namiot.

Obserwuję jak wioska powstaje do życia. W różnych zakątkach budzą się ludzie, pojawiają się pierwsi rybacy, ktoś śpi na krześle, ale i ktoś czyści już sieci. Kilka osób odpala pierwszego porannego jointa, ktoś inny otwiera pierwsze piwo, a ktoś zamiata przed wejściem do sklepu. Tak właśnie wygląda nowy dzień na Karaibach.

Zaczyna padać i leje nieustanne przez cały dzień.

Buccoo

Nicolas to boat shaper, czyli inaczej mówiąc, szkutnik. Ta pełna charyzmy postać pochodzi z Gujany i ma dwójkę dzieci w wieku 24 i 25 lat. Jego syn, zgodnie z tradycją pielęgnowaną od kilku pokoleń, również ma na imię Nicolas.

To człowiek, który pracował w Wenezueli 13 lat, poza tym kilka lat na Barbados, w Antigui, Gujanie, Surinamie, a także kilku innych, łącznie 8 krajach. Biegle posługuje się czterema językami i, to co najważniejsze, uwielbia swoją pracę. Szybko się zaprzyjaźniamy i nawet pojawia się pomysł, abym został jego pomocnikiem zatrudniając się w warsztacie. Ciężko przewidzieć co by się stało, gdybym został i połknął bakcyla, ale niestety mój czas w Tobago jest ograniczony. Nicolas, trochę rozczarowany, wyznacza zadanie domowe: „Jeśli chcesz zrozumieć łodzie, kup akwarium i obserwuj pływającą w nim rybę. Obserwuj i myśl”.

Sunday School to impreza uliczna i popularna wśród turystów atrakcja w Buccoo, ale moim zdaniem zdecydowanie przereklamowana sprawa, więc cały wieczór spędzam z Nicolasem, chodząc po okolicy, czy też w jego warsztacie żeglarskim pijąc piwo w niewykończonej jeszcze łodzi.

Trinidad

W Scarborough spotykam dziewczynę, która na mój widok mówi „Estoy perdida” („Jestem zagubiona”, w języku hiszpańskim). W ten sposób spotykam Fannie, zagubioną postać z Francji, która w 6 tygodni przypłynęła jachtem z Salvador w Brazylii do Tobago przez Gujanę. A poza tym – nie mówi po angielsku. Bierzemy razem prom i lądujemy w Port-of-Spain, gdzie ku memu zaskoczeniu czeka na nas Richard i Mark, dwójka znajomych mojej koleżanki Pauliny, która mieszkała pewien czas na Trynidadzie.

Hotel La Calypse, do którego trafiamy przypomina więzienie, podobnie jak sposób dokonywania rezerwacji przypomina przesłuchanie w strzeżonym pomieszczeniu z lustrem weneckim i malutkim okienkiem, przez które nic nie widać. Port-of-Spain to miasto zupełnie jak mały Nowy Jork, coś przeciwnego do atmosfery Tobago.

Następnego dnia udajemy się na lotnisko. I to moment w którym zdaję sobie sprawę, że Nerissa, którą poznałem w Castara, mieszka tuż obok. Spotykamy się na limin’ night. Lime to wyjątkowe połączenie esencji karaibskiego imprezowania, nie jest to siedzenie w barze, ani wielka impreza, po prostu limin’.

I tym sposobem, zupełnie nie planując, tuż przed dotarciem do Wenezueli zdążyłem pokochać Trynidad i Tobago.

listopad 2011

 

[eazyest_folder folder=”03-tobago/tobago”]