Serbia, Dunaj i rowery

Ruszamy na południe. Eurovelo 6 to szlak prowadzący od atlantyckiego wybrzeża we Francji do Morza Czarnego zgodnie z biegiem Dunaju. Naszym celem będzie pokonanie serbskiego odcinka tej trasy, potocznie zwanej EV6.

Startujemy z węgierskiej miejscowości Baja. Upraszczamy logistykę najzwyczajniej zostawiając samochód na placu przy hotelu Duna i wsiadamy na rowery.

 

Pierwszy odcinek prowadzi przez spokojne wioski, a także nowo powstałą ścieżką na wale przeciwpowodziowym przy Dunaju. Wał jest cały czas rozbudowywany, a na jego potrzeby na bieżąco karczowany jest las. Szybko dojeżdżamy do granicy węgiersko-serbskiej w miejscowości Backi Breg.

Wieczorem bez problemu znajdujemy gospodę, w której przyjazny gospodarz pozwala nam rozbić namiot. A to dobry znak. O poranku wymieniamy pieniądze otrzymując 113 serbskich dinarów za każde euro.

Podróż zaczyna wypełniać się sceneriami zapadającymi w pamięć. Z obu stron drogi widać rolników pracujących w pocie czoła, trudniących się uprawą kukurydzy, papryki i zboża. Panuje atmosfera pracy.

Zgubiliśmy szlak nr 6, ale droga jest przyjemna i mało uczęszczana, więc na chwilę obecną nie stanowi to problemu. Serbskie wioski to prawdziwy folklor – jedna z sytuacji – zatrzymuje nas człowiek, aby z radością poczęstować swoimi jabłkami. Jedziemy dalej i po chwili dogania nas jego brat, który zapełnia nam sakwy jabłkami. Okazało się, że zostawił samochód na luzie, który zaczął nagle odjeżdżać, więc szybko za nim pobiegł!

Droga prowadzi przez Sambor, zadbane miasteczko, w którym warto zobaczyć rynek i rozległy deptak, a także coś zjeść.

Kuchnia bałkańska obfituje w mięsne potrawy. Z popularnych dań, ražnjiči to grillowane szaszłyki wieprzowe, a burek meso to energetyczna przekąska – ociekające tłuszczem, mocno wypieczone ciasto nafaszerowane mięsem. Szczególnie dobrze smakuje na śniadanie. W porze obiadowej warto spróbować gigantycznego batona mięsnego – około 1/3 metra mięsa w panierce.

Późne lato jest zdecydowanie chłodniejsze niż można oczekiwać od południa Europy. Po kilku nocach w typowo lekkim śpiworze, temperatura spadająca w nocy prawie do zera staje się trudna do wytrzymania. Postanawiamy więc, że w miarę możliwości będziemy korzystać z noclegów, aby spać bez zamarzania.

Czeka nas krótka przeprawa po chorwackiej stronie. W sumie to wjeżdżamy tylko po to, aby najeść się winogron i po godzinie znów znaleźć się po serbskiej stronie EV6.

Trafiamy do winiarni Šijački w malowniczej wiosce Banoštor tuż nad Dunajem. Zostajemy serdecznie powitani przez pełną entuzjazmu Ivanę Šijački, która opowiada nam o produkcji wina, historii i rodzinnej tradycji, a także, co najważniejsze, zaprasza do degustacji.

Obecnie Ivana wraz z ojcem i bratem zajmują się produkcją wina prowadzoną od kilku pokoleń. Do rodziny należy 10 hektarów winnicy. Moce przerobowe pozwalają wyprodukować około 60,000 litrów rocznie, a w najbliższej przyszłości produkcja ma zostać zwiększona do 100 tys. litrów.

Winiarnia leży u północnych zboczy góry Fruška na wysokości około 180-200 metrów tuż nad Dunajem.

Ciekawostką jest fakt, że winogrona otrzymują nawet 1 dodatkową godzinę nasłonecznienia dziennie za sprawą odbijających się promieni słońca w rzece.

Równie trudno uwierzyć, że w tej krainie jak z baśni zimą potrafi spaść metr śniegu! To także rejon bezpośrednio zagrożony powodziami, w latach 1998 i 2006 Dunaj o mały włos wylał poza brzegi.




Rejon Srem jest celowo niezabezpieczony przed powodzią, gdyż w razie czego rzeka przeleje się tu, aby ocalić Novi Sad, drugie największe miasto w kraju.

We wtorkowy wieczór Novi Sad tętni życiem, widać turystów, ale w większości to studenci zapełniają tutejsze bary. O poranku odwiedzamy fortecę Petrovaradinska tvrdava, która znajduje się na drugim brzegu Dunaju, zapewniając panoramiczny widok na Novi Sad.

Serbowie są pasjonatami transportu z wykorzystaniem przyczep, dachów samochodu, czy nawet przeładowanych rowerów. Robią to w kreatywny sposób i bez problemu zmieszczą razem pralkę, trzy duże doniczki, ramę rowerową, oponę od traktora i kosiarkę. Improwizacja nie zna granic. Przejeżdża obok nas trzykołowy opel kadet. Zamiast brakującego koła pomysłowy właściciel przywiązał pień drzewa. Konstrukcja stawia opory, ale aby dojechać do warsztatu z pewnością wystarczy.

Na krótkim odcinku droga staje się niezbyt ciekawa ze względu na ruch ciężarówek. Postanawiamy zboczyć i bierzemy to zadanie na tyle do serca, że wjeżdżamy do parku Frutska Gora, gdzie szybko zaczyna się odcinek mocno terenowy. Przedzieramy się przez busz i w końcu lokalnymi i polnymi drogami mijamy miejscowości Maradik, Beška, N. Karlovci. Zjeżdżamy serpentynami nad brzeg Dunaju do Stari Slankamen. W nadrzecznej knajpie serwują świeżo złowione sumy.

Nieuchronnie zbliżamy się do Belgradu. Przejeżdżamy przez położony nad skarpami Dunaju Zemun. Rozpoczynają się zadbane historyczne uliczki i promenada. Nabrzeże wypełnione jest zacumowanymi na stałe barkami-restauracjami.

Doskonale przygotowana droga rowerowa ciągnie się do samego Belgradu. Stolica Serbii prężnie się rozwija, panuje międzynarodowa atmosfera, a kawiarnie i restauracje przy głównym deptaku przepełnione są turystami.

Wystarczy jednak oddalić się kilkaset metrów od centrum, aby zobaczyć wciąż widoczne ślady bombardowań NATO przeforsowanych przez USA wbrew ogólnemu sprzeciwu ONZ w 1999 roku. Jak wiele innych działań amerykańskich, podobnie i ta operacja pozostaje kwestią dyskusyjną: czy rzeczywiście warto poświęcać setki ofiar cywilnych, w celach „zapobiegawczych”.

Po krótkiej wizycie postanawiamy wydostać się z Belgradu pociągiem. Kupując wszystkie bilety konduktor spytał nas łamaną angielszczyzną: „I write or I not write?”. Okazało się, że bilet „bez formalności” zawiera mały rabat i przewóz rowerów gratis.

Wysiadamy w Bačka Topola. To losowa wioska, z której postanawiamy przejechać pewien dystans pod osłoną nocy. Przejeżdżamy przez Bački Sokolec, nieco zmęczeni, a idealnie przystrzyżone boisko piłkarskie wygląda zbyt kusząco, aby nie rozbić na nim namiotu.

 

O poranku poznaję Srjdan’a właściciela jedynego bistro w wiosce. Rozmawiamy o serbskiej rzeczywistości, tym jak kiedyś „żyło się lepiej”. Zdaniem Srjdana, niegdyś 80% Serbów stanowiło klasę średnią. Dziś 90% żyje w ubóstwie, a 10% to elita. Brak klasy średniej.

Przy cenach skupu kukurydzy wynoszących 10 dinarów za kilogram [około 38 groszy], trudno jest wyżyć, a taniej importować jedzenie z Węgier czy z Polski. W trakcie dalszej rozmowy poznaję punkt widzenia Srjdana. „Slobodan potrafił zadbać o interesy ogółu. Tak, sam też potrafił o siebie zadbać, ale ta cała wojna to wymysł amerykańskich mediów”. Rzeczywiste fundamenty leżą w różnicach religijnych. Maleńkie, islamskie Kosowo nagle, za sprawą często nawet 8-dzietnych rodzin stało się 2 milionowym narodem z albańskimi korzeniami pragnącym niepodległości i islamizacji kraju. Utopijna wizja Wielkiej Serbii [Jugosławii] nie miała szansy na przetrwanie. We wszystko włączyła się Rosja i USA, próbujące dać jugosłowiańskim republikom wolność. Z jednej strony „bezinteresownie”, ale przy okazji po to, aby (tak jak ma to miejsce do dziś) czerpać profity z bogatych złóż w rejonie. To sprawdzona taktyka, na której ten świat jest zbudowany.

„W Serbii nie ma przyszłości” – tym mało pozytywnym akcentem Srjdan oznajmia mi, że chce sprzedać swój trzystu metrowy dom za niecałe trzydzieści tysięcy euro i rozpocząć nowe życie w Kanadzie.

Żadne prosperujące państwo nie powstało w jeden dzień, ale faktem jest, że przy raczej mało błyskotliwych rządach, potrzeba czegoś więcej niż tylko nadziei i pozytywnego myślenia.

Ostatnie 80 kilometrów do Baja na Węgrzech idzie jak z bicza. Wracamy z powrotem na teren pełnej biurokracji, ale i wspaniałych możliwości i wolności ekonomicznej Unii Europejskiej, do której, mam nadzieję, Serbia też wkrótce się dołączy.

W centrum Baja nasz samochód został przeniesiony na potrzeby organizacji festiwalu wina. Przedstawiciele lokalnych winiarni rozłożyli już swoje stoiska, nastaje wieczór, pojawiają się mieszkańcy i rozpoczyna się wielka degustacja wina.