Po długim okresie ciszy…


Riding beach cruiser…

Wydarzenia ostatnich miesięcy nabrały zawrotnego tempa. Ciągle coś się dzieje – nowe sytuacje, zarówno te miłe, pozytywnie szokujące i niezapomniane, ale i także te nieuniknione i niezbyt pożądane. Rzeczy na które czekałem od dawna oraz te których nigdy bym się nie spodziewał. Prawie każdy dzień jest inny, a na samą myśl o tym co będzie dalej chce jak najszybciej obudzić się następnego poranka. Czuję, że to najlepszy okres w moim życiu, nie wiem co będzie dalej, ale już teraz jest idealnie. Nigdy nie czerpałem większej satysfakcji z podejmowanych decyzji. Pierwszą i kluczową było wzięcie dziekanki na studiach i półroczny wyjazd do Anglii. Ciężką pracą udało się zarobić na parę miesięcy przyjemności. Marzenie, które od dłuższego czasu chodziło mi po głowie to wyjazd na snowboard na Elbrus i Czeget. Cały czas mile to wspominam, bo trafiliśmy na najlepsze warunki freeride`owe jakie można sobie wyobrazić. Po powrocie z Kaukazu wyskoczyłem na upragnioną wycieczkę nad jeziora do Norwegii. Jeszcze przed wakacjami wraz z ekipą z Elbrusa i innymi znajomymi udało się zaliczyć kilka imprez w Poznaniu.

Kolejny etap to wyjazd do Californii na wakacje. Długo by o tym pisać, ale w skrócie – spodziewałem się czegoś zupełnie innego. Dobijająca jest komercjalizacją, wszechobecne zagospodarowanie, ogólnie panujący porządek i ogranięcie, które początkowo nie pozwalają się w pełni cieszyć tutejszymi urokami. Z czasem da się przyzwyczaić i podoba się coraz bardziej. Plaże, wylajtowani ludzie i tania cola robią swoje.

Naturalną koleją rzeczy, trzeba poruszać się do przodu, a moim wypadku nie dosłownie, ale w pewnym sensie też – już na dniach, wraz z dobrą koleżanką Dorcią wyruszamy na dniach do Ameryki Środkowej. Plan jest taki – przelot z Los Angeles do Belize i potem autobusami i innymi lokalnymi środkami transportu przez kraje latynoskie aż do Kostaryki, skąd planujemy powrót. Na ten cel przeznaczamy około miesiąca – chyba uda się wyrobić. Jeśli pojawi się nieplanowany poślizg, oznacza to, że albo zjadły mnie krokodyle przy przeprawie przez rzekę albo poznałem jakąś uroczą Honduraskę albo po prostu pożarł mnie jaguar. Zobaczymy jak to będzie, ale coś czuje, że może być spoko.

Po powrocie na pewno umieszczę na stronie kolejną porcję zdjęć. Z resztą nowe hobby to pisanie relacji z wyjazdów, więc z przyjemnością się tym zajmę gdy tylko uda mi się gdzieś ustatkować na dłużej. Mam nadzieje, że znajdą się osoby które to zainteresuje, a wśród rozważających podobny wyjazd – moje wspomnienia będą pomocnym źródłem praktycznych informacji. Do zobaczenia wkrótce! Hasta luego!