Palau Weh, ukryty skarb Sumatry
Po kilku tygodniach zwiedzania trudno dostępnych zakątków Sumatry, przebywania w brudnych miejscach i spania w namiocie, wreszcie przychodzi czas, aby trochę odetchnąć w jakimś przyjemnym miejscu z namiastką rajskiego krajobrazu. Wybieramy się wyspie zwaną Palau Weh. tuż przy północnym krańcu Sumatry.

W rzeczywistości początek rajskiej przygody zaczął się trochę inaczej niż zakładał plan. Bazą wypadową na wyspę jest Banda Aceh. Docieramy tu pod wieczór, więc nie ma wyboru i musimy tu przenocować. Tym razem na mnie przypada zaszczyt dokonania rezerwacji (po dalszym rozwoju sytuacji, podejrzewam, że to pierwszy i ostatni raz w dającej się przewidzieć przyszłości). Pomyślałem sobie 'Crystal Guesthouse’ – zachęcająca nazwa, 'free airport pickup’ – dogodne rozwiązanie, ocena na Booking.com 5.9/10, może nie jest to nota najwyższych lotów, na jedną noc będzie okay. Damy im szansę. Działamy.

Wnioskuję, że Ela zdecydowanie nie utożsamia się z gronem najbardziej lojalnych gości tego hotelu. Nasz pokój jest stosunkowo mały, z ograniczonym wyposażeniem i nie do końca schludny ani posprzątany. Na zewnątrz znajduje się bardzo, bardzo podstawowa łazienka, która nawet moim zdaniem wymagałaby porządnego sprzątania, a renowacja też by nie zaszkodziła. To z pewnością pozwoliłoby Crystal Guesthouse przebić magiczną barierę „szósteczki” na booking.com.


Spokojnie, to tylko jedna dodatkowa noc w jakimś losowym miejscu w Banda Aceh. O poranku przenosimy się do naszego celu. Szybka przeprawa łodzią zabiera nas do portu Sabang na Palau Weh, skąd jedziemy do jednego z polecanych miejsc, wioski Oboih. Na miejscu znajdujemy bungalow w Yulia’s resort, mały drewniany domek, który jest skromny, ale czysty, przytulny i ze świetnym widokiem. Dokładnie tego nam potrzeba po ostatniej nocy i wszystkich innych poprzednich nocach.

Już pierwszego popołudnia w końcu nadarza się okazja wykorzystać sprzęt snorkelingowy, który zalegał mi w plecaku od kilku tygodni. Woda jest przyjemnie ciepła i całkiem orzeźwiająca, ale ku memu zaskoczeniu, w wodzie jest sporo parzących meduz. Poparzenia powodują drobne zaczerwienienie, które trochę swędzi, ale znika po jakimś czasie. Nurkowanie zaczyna więc przypominać grę w omijanie parzących meduz i trujących jeżowców na dnie.



Mimo drobnych niedogonień, to wspaniałe miejsce. Meduzy na szczęście okazują się być czymś tymczasowym i w zasadzie następnego dnia już ich nie ma. Tuż w naszej okolicy znajduje się kilka knajpek serwujących lokalne indonezyjskie potrawy z ryżu i makaronu. W szczególności polecić muszę restaurację Dee Dee. Przemiła gospodyni, które nie tylko doskonale nasyci, ale także uraczy nas znakomitym avocado shake’iem.




Kolejnego dnia postanawiamy wynająć małą łódkę, aby wyeksplorować okolice z innej perspektywy. W ten sposób z łatwością dotrzemy na inne spoty snorkelingowe, można również popłynąć na małą wyspę Palau Rubiah (widoczną z Iboih) czy po prostu sobie popływać i podziwiać wyspiarski krajobraz.

Jak wiadomo, płynąc kajakiem czy łódką, trzeba zachować szczególną ostrożność, aby pilnować swojego położenia, jedna osoba powinna pozostać wewnątrz, no i także kolejnym minusem jest ograniczony zasięg. Aby porządniej ponurkować warto wybrać się również na wycieczkę z przewodnikiem.

W ciągu dnia dotrzemy do kilku różnych miejsc, gdzie ze zwykłą maską i płetwami jesteśmy w stanie zobaczyć niesamowitą różnorodność ryb i innych stworzeń morskich.


Po kilku dniach przy brzegu, na wodzie i pod wodą, postanawiamy, że pora poznać wnętrze wyspy. Wynajęcie mopeda to najlepszy sposób, aby zrobić to niezależnie i sprawnie. Tankujemy do pełna i w drogę!

Na Palau Weh jest całkiem sporo miejsc wartych odwiedzenia. Jedno z nich, „Kilometer 0” to oficjalny symboliczny początek Indonezji. Cała reszta kraju i pozostałe 14 tysięcy wysp leżą na wschód od tego miejsca.

Na plażowiczów czekają liczne plaże. Poza kilkoma wyznaczonymi dla turystów miejscami niestety nie zawiele na takowych plażach można zdziałać poza „Cieszeniem się plażą”. Bikini i stoje kąpielowe zabronione!


W niektórych częściach wyspy posługujemy się mapą, ale warto też po prostu jechać bez celu, w losowym kierunku, aby zobaczyć, co czeka na nas za zakrętem.
W jednym z takich miejsc poznajemy dozorcę basenu. Tak się składa, że basen aktualnie jest „w trakcie remontu”. To chyba dobrze się składa, bo obecna wersja przypomina basen pasujący dla gości z Crystal Guesthouse ;-)

Dojeżdżamy do wodospadów Pria Laot, jednej z atrakcji do odwiedzenia na wyspie.


Jest coś wspaniałego w spaniu przy brzegu i budzeniu się z takim widokiem jeszcze kilka minut przed wschodem słońca. To dobre miejsce dla poszukujących inspiracji do pracy albo natchnienia do pisania.


Po kilku dniach kształtuje się nasza codzienna rutyna. Kilka koktajli z awokado u Dee Dee, poszukiwanie alternatywnych miejsc na obiad, gra w karty i pływanie w oceanie.
Będąc w potrzebie napicia się piwa na tej stricte muzłumańskiej wyspie można to bez większego problemu zrobić w sposób conajmniej półlegalny. Wystarczy popytać, aby po odwiedzeniu kilku domostw dotrzeć do tego właściwego miejsca, gdzie czeka idealnie schłodzony sześciopak Bintangów. Pssst… pamiętaj, że to tajemnica..


Pamiętaj o ostrzeżeniu dla podróżnych do tego kraju. Indonezja: Niebezpiecznie piękna!

Powrót do Banda Aceh
W drodze powrotnej z Palau Weh spedzamy dodatkowy dzień w Banda Aceh. Niezbyt wiele ludzi zdaje sobie sprawę, jak bardzo prowincja Aceh ucierpiała podczas tsunami w 2004 roku. Podczas gdy zachodnie media skupiały się na opisywaniu sytuacji Tajlandii, w której życie straciło ponad 8200 osób, często pomijano fakt, że Indonezja, a w szczegółności bardzo rzadko odwiedzana przez turystów prowincja Aceh na Sumatrze, to miejsce, w którym zgineło ponad 167,000 osób!
To bardzo smutne konsekwencje gigantycznego podwodnego trzęsienia ziemi, podczas którego około 30 kilometrów sześciennych wody zostało wypiętrzone i ruszyło we wszystkie strony świata. Na najbliżej położonych liniach brzegowych tsunami niszczyło z gigantyczną siłą wszystko napotkane po drodze, obalając budynki niczym domki z kart i przemieszczając statki jak zabawki.






Wszystkie te fakty są głęboko poruszające i dają wiele do myślenia na temat tego jak delikatne i nieprzewidywalne życie potrafi być.
Cała prowincja Aceh stawiła czoła przeciwnościom losu i wraz z pomocą zagraniczną, w ciągu kilkunastu lat udało się odbudować znaczną część miasta. Jest szansa, że odzyska dawny urok i stanie jest równie dobrze prosperujące jak przed kataklizmem.
Nasz czas w Banda Aceh dobiega końca. Tym razem to tylko dzienny wypad, bez noclegu w Crystal Guesthouse. Dokąd to zmierzaliśmy dalej? Czyżby to była… Malezja? :-)