Nad kenijskim wybrzeżem Oceanu Indyjskiego

W końcu Ocean Indyjski
Dwa tysiące kilometrów łączące Jezioro Wiktorii z Oceanem Indyjskim pokonaliśmy na rowerach kilka dni przed planowanym przybyciem. Wykorzystujemy ten czas jeżdżąc po okolicy Diani Beach, kąpiąc się, nurkując i oglądając wschody słońca nad oceanem.
Diani Beach
Jednego dnnia odwiedzamy Raptile Center, hodowlę gadów i płazów prowadzoną przez Steve’a. Pokazuje nam niektóre węże, inne wyjmuje z klatki, dotyka kijem lub kładzie je nam na ręce. Zapewnia, że wąż, którego właśnie trzymam nie jest jadowity, jest tylko „półjadowity” – „semi-poisnonous, no problem”, jak mówi. Mimo, że wygląda na szaleńca, wzbudza moje zaufanie.
Kameleon
Zdarza się spotkać zwariowanych ludzi
Siłowanie się z pytonem
Po kilku dniach przypominamy sobie, że musimy jeszcze dojechać do Mombasy. Przed nami najtrudniejszy etap: przejazd przez cywilizowaną część Kenii, pełną samochodów, autobusów, centrów handlowych, białych ludzi i sklepów. Inny świat.
Pora na odrobinę relaksu
Opuszczamy zadbane plaże i dojeżdżamy do slumsów pełnych śmieci. Przeprawiamy się obładowanym promem Likoni Ferry łączącym Mombasę z lądem. Zwiedzamy Stare Miasto, zatrzymujemy się w somalijskiej restauracji na jagnięcinę z canjeero (naleśnik podobny do etiopskiej indżery z mąki teff).
Wschodnie wybrzeże Kenii, szczególnie właśnie Mombasa, to połączenie kilku kultur. Czarnej Afryki, napływowej ludności z półwyspu arabskiego, cywilizacji zachodniej i Arabów z rogu afrykańskiego z plemienia Swahili. To plemię, które dało początek istnienia języka kishwahili funkcjonującego w kilku krajach regionu, także jako język oficjalny w Ugandzie, Kenii, Tanzanii i Demokratycznej Republice Konga.
Dojeżdżamy do Shanzu i zatrzymujemy się na parę nocy u poznanych przez Couch Surfing Hebrona i Prudence. Obserwujemy atmosferę przedwyborczą, poznajemy codzienne życie kenijskiej rodziny, a pełne emocji nastroje związane z wyborami pochłaniają także na nas.
Zbliżają się wybory
Oczekiwanie na oddanie głosu
Kończą się ostatnie kampanie przypominające bardziej festiwal muzyczny, niż wiec wyborczy. Napięcie osiąga kulminację w dzień wyborów i nie ustępuje przez kilka dni, w skutek nieplanowanych opóźnień i pojawiających się teorii spiskowych. Wszyscy liczymy na pokojowe i demokratyczne zakończenie tego rozdziału historii Kenii.
Tuż przed wylotem udaje się nam znaleźć mieszkającego w Kenii Włocha, który kupuje nasze rowery, dla siebie i swojej żony. Mimo sentymentalnego przywiązania, postanawiamy, że dwa rowery zasługują na wspólną i spokojną emeryturę w Afryce.
Rowery na sprzedaż
Czas pożegnać się z naszymi rowerami
Jeszcze jedna, ostatnia ulewa
Dojeżdżamy na lotnisko, musimy tutaj spędzić kilka godzin do wczesnego poranka. Pracownik ochrony przy wejściu na lotnisko po przeskanowaniu mojego bagażu zgłasza pewną niepewność – „Co tam masz w środku?” – spoglądam na prześwietlaną sakwę i odpowiadam, że to mój bagażnik i zapięcie rowerowe (dodam, że fakt, że w drugiej sakwie znajduje się maczeta nie budzi żadnych podejrzeń). W zamian pracownik kontynuuje, „Aha, czyli nie masz tam żadnych naboi ani broni palnej?” – „Nie”, odpowiadam – „OK, w takim razie muszę tobie zaufać”.
Aby w dwóch słowach ująć te tysiące wesołych, wyrazistych i pełnych kolorów wspomnień, powiem tak: Uwielbiam Afrykę!
Wschód słońca nad Oceanem Indyjskim