Kuba, jak to możliwe?
Odnajdujemy miasteczko Hershey, a tutaj poznajemy panią Ulę, Polkę od 30 lat żyjącą na Kubie.
W Polsce w latach siedemdziesiątych przebywało wielu kubańskich studentów, którym, wbrew regulaminowi studiów, zdarzało się nawiązywać znajomości z polskimi dziewczynami. Pewnego razu pani Ula poznała Kubańczyka i zapewne nie jako jedyna Polka w tym czasie, zakochała się. Po pewnym czasie zaszła w ciążę, a gdy pojawiło się dziecko, pojawiły się również komplikacje. W Polsce, tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego nie było łatwo. Mieszkający wówczas w Polsce Francisco został deportowany na Kubę z powodów dyscyplinarnych. Pani Ula razem z dzieckiem popłynęły statkiem na Kubę. Prawie w ciemno, ale w podążaniu za przeznaczeniem – i szczęściem.
Na początku, jak pani Ula wspomina, było bardzo trudno. Szczególnie w roli młodej matki wychowującej dziecko, bez znajomości języka hiszpańskiego. „Jak wygląda dzisiejsza kubańska rzeczywistość? Niewiele się zmieniło na przestrzeni ostatnich lat. Ryż, fasola, cukier biały, cukier ciemny, jajka, mleko – wszystko na kartki. Swoje trzeba wystać w kolejkach i nie zawsze towar jest” – rozpoczyna – „Kartki są imienne. I aby odebrać przysługujący litr mleka, trzeba stawić się osobiście, każdego dnia stać w tej kolejce”.
Cena mleka na kartki to 0.25 peso cubano czyli około 3 grosze za litr. Czarnorynkowa cena na ulicy jest 40-krotnie wyższa i wynosi „aż” nieco ponad złotówkę. Różnica jest dramatyczna mając na względzie fakt, że prawie każdy Kubańczyk zarabia zaledwie 250 moneda nacional, czyli około 10 peso convertible lub tyle samo dolarów amerykańskich miesięcznie. Jak to się mówi, „Kubańczyk potrafi” i każdy znajduje tutaj wiele kreatywnych sposobów na dorobienie do pensji. Doskonałym przykładem jest Marzena, córka pani Uli, współpracująca z dużym polskim biurem podróży i oprowadzająca turystów po wyspie.
Gdzie postawić znak równości w domowym budżecie? Przykładowe miesięczne rachunki za dom i mieszkanie to około 40 peso, czyli niecałe 2 dolary! Same rachunki za prąd wynoszą około 0.09 MN za pierwsze 100 kWh. Kolejne są kilkukrotnie droższe. Towary kupowane na ulicy, jak na przykład sok z mango, sok z trzciny cukrowej czy lody są bajecznie tanie, nawet dla Kubańczyków.
Niestety, ale asortyment w sklepach, w których zapłacimy peso cubano jest znacznie ograniczony. W powszechnym mniemaniu, szczególnie wśród aspirujących Kubanek, moneda nacional to dobro podrzędne, więc modna jest idea używania peso convertible (CUC). Pomimo, że w teorii nikogo na to nie stać, często widuje się elegancko ubranych Kubańczyków szastających CUC w najlepsze.
Dowolnie porównując, szczególnie do krajów rozwiniętych, dysproporcje społeczne są na Kubie praktycznie niezauważalne. Opiekuńcze państwo (takie jak np. Kuba, Szwecja czy Dania) zapewnia obywatelom bezproblemową możliwość życia na minimalnym poziomie, a w kubańskiej wersji będą to podstawowe produkty spożywcze, rum i tytoń. Włącz muzykę, dodaj sprzedawców ulicznych przekąsek i mamy wszystko, co Kubańczykowi do częścią potrzebne – w prezencie od Fidela, którego tak wszystkie proamerykańskie media maltretują.
Nic nie dodaje energii tak jak szklanka soku z trzciny cukrowej cana de azucar za 2 peso, nazywana jest tutaj guarrapo, przygotowana zawsze na miejscu w guaraperas.
Czasami słyszę „kiedyś żyło się lepiej” – doszukuję sedna tej myśli – „w 2000 roku piwo kosztowało 60 centavos, a dziś 12 peso”. Oznacza to dwudziestokrotną inflację i wzrost z 8 gr do 1.60 zł!
Jako zadeklarowany Człowiek Moneda Nacional, wierny idealista praktycznych sposobów upłynnienia gigantycznego pliku peso cubano, kupuję skórzane kubańskie sandały za 250 MN, miesięczną pensję urzędową lub dwadzieścia kilka złotych.