Gdzie czosnek rośnie (Kalaw & jezioro Inle)

myanmar-495

Do Kalaw dojedziemy dwupiętrowym pickup’em. W sumie to zwykły pickup, z tą różnicą, że ludzie siedzą na dachu. Z ciekawostek kulturowych, tutejsze kobiety nie powinny siadać na dachu, bo to „nie stosowne”.

Samochód cały czas się przegrzewa, ale sytuacja jest pod kontrolą, póki regularnie dolewamy wody. To ciasna i wyboista podróż pełna cierpień, ale czego się nie robi, aby pieszo przejść słynny szlak z Kalaw do Inle Lake.

Ruszamy o poranku. Na dobry początek wita nas tropikalna ulewa. Pierwsze kilometry szlaku prowadzą przez gęsty las iglasty. Kilkadziesiąt metrów za nami dostrzegamy sfatygowanego mnicha obładowanego masywnym bagażem. Pomagamy mu to zanieść do klasztoru.

Nasz przewodnik Sounar przy każdej okazji pokazuje różne spotykane owoce przypominające jeżyny, maliny czy poziomki, podobne do daktyli, słodkie lub słone.

To także szlak pełen wiedzy przyrodniczej. Dowiadujemy się na przykład, że im bambus jest starszy, tym na niższej części pnia rosną z jego łodyg kwiaty. Bambus to podstawowy budulec. Cykl wzrostu drzewa trwa do 20 lat, a ściany z bambusa mają żywotność około 15 lat.

Gdy ktoś chce wybudować dom, rodziny w okolicy się zrzucają i podarowują po jednym bambusie, często to wystarczy sprawnej ekipie w wiosce postawić dom w jeden dzień!

Mieszkańcy tutejszych terenów wciąż używają tradycyjnego transportu. Wykorzystywane są drewniane powozy najczęściej ciągnięte przez dwie krowy. Krowy to także zwierzęta rolne. Spotykamy rolników pracujących w polu przy oraniu gleby, uprawy ryżu, chilli, sezamu, musztardy lub czosnku. A to ma bezpośredni wpływ na to, czym zajmują się kobiety i dzieci w wioskach – przygotowywanie, segregowanie i pakowanie. Szczególnie czosnek i paprykę chilli da się wyczuć ze sporej odległości, a podchodząc na odległość niecałego metra chilli staje się paląca w oczy.

Podczas naszego kilkudniowego szlaku odwiedzamy liczne wioski, które nazwy łatwo wpadają w ucho i trudno ich nie zapamiętać: Lupyin, Sarpin, Linnpan, Kyout Su, Let Pan Pin, Nan Tine, Te Yet Pin, Yoar Let, Ye Koung Tao, Hte Tain, Nann Yote, Kyout Su i Inn Tain.

Każda wioska jest osobliwa pod tym względem, że mieszkańcy specjalizują się konkretnych czynnościach. Przykładowo w Kyout Su, na parterze domu, w którym spędzimy pierwszą noc znajduje się kilka metrów sześciennych czosnku rozrzuconego po podłodze. Na pietrze unosi się intensywna woń, ale możemy spać spokojnie nie martwiąc się że nawiedzą nas wampiry. Wieczorną porą gramy mieszkańcami wioski w chinlone – małą i twardą, ale dobrze odbijającą się piłkę z bambusa.

Po tradycyjnej kolacji przygotowanej na palenisku szybko kładziemy się spać. Wstajemy przed świtem, aby zdążyć zjeść śniadanie i zebrać się w trasę przed wschodem słońca.

W jednej z wiosek Sounar pokazuje nam proces przygotowywania kunya, używki stosowanej przez znaczną część ludności Myanmaru. Najogólniej mówiąc, to zawinięta w zielonym liściu mieszanka tytoniu i kilku innych składników, np. kardamonu, goździków, czy soków z owoców. Tak przygotowany produkt wkłada się do ust, delikatnie nagryza i co pewien moment coraz intensywniej przeżuwa. Ślina nabiera ciemnoczerwonego koloru i jej nadmiar wypluwany jest na ziemię tworząc charakterystyczne plamy na ziemi w miejscach zamieszkanych przez ludzi. Wciąż jest to bardzo popularne, mimo widocznego wśród mieszkańców niszczącego wpływu na uzębienie i zdrowie.

 

Zbiera się na ulewę, więc przeczekujemy ją ucinając sobie przedpołudniową drzemkę w przypadkowym klasztorze. Przybysze są mile widziani, jednak ważne, aby leżąc, nie kierować nóg w stronę posągu Buddy.

Przez resztę dnia spotykamy przede wszystkim ludzi zajmujących się produkcją bambusowych koszy i ścian. Jedna zwinna osoba jest w stanie w ciągu dnia wyprodukować trzy małe lub jeden duży kosz, bądź też wypleść średniej wielkości ścianę do budowy domu. Nocujemy w Hte Tain.

 

Pozostało nam zaledwie kilka godzin marszu do Inle Lake. Dochodzimy do wioski Inn Thein i wskakujemy do wody w jednym z dopływów jeziora uważając na pędzące łodzie co chwię zakłócające spokój. Jest tutaj też popularne wśród turystów targowisko, ale większe wrażenie robi Inthein, olbrzymi kompleks kilkuset pagód i stup.

Przeprawa rzeką i przez jezioro Inle do miejscowości Nyaungshwe zajmuje około półtorej godziny.

Inle Lake słynie z licznych targowisk, do których najłatwiej dotrzeć łodzią. Odwiedzamy kilka z tych miejsc. Na targowisku Maing Thauk można znaleźć wszystko. Od świerzych ryb, owoców i przypraw po wyroby ze srebra, zabytkowe papirusy i wykonane z brązu fajki do palenia opium.

Rybacy na jeziorze też zasługują na wzmiankę za ich umiejętności akrobatycznego utrzymywania równowagi. Stoją na jednej nodze, operują wiosłem drugą nogą, a w ręku trzymają sieć lub kosz na ryby. Precyzja zgrabnych ruchów jest godna podziwu. Pozostaje tylko pytanie, czy źródłem utrzymania rybaka są złowione ryby, czy napiwki od turystów?

W ciągu dnia poznajemy dwie dziewczyny z Holandii, które namawiają do wizyty w winiarni Red Mountain. Postanawiamy więc wynająć rowery w zamiarze dostania się do tego miejsca. To przypuszczalnie państwowa winiarnia. Rozpoczynamy wizytę od degustacji. W 2000 kyattów (ok. €1.5) od osoby, każdy z nas dostaje cztery kieliszki z różnymi winami. Najbardziej przypada nam do gustu Cabernet Sauvignon, więc zamawiamy jedną butelkę. Okazuje się, że wobec pogarszającej się pogody i potrzeby jej przeczekania, domawiamy też kilka kolejnych butelek, tego doskonałego birmańskiego wina…

  [eazyest_folder folder=”14-myanmar/kalaw-inle-lake”]