Długa droga do domu

Powrót z udanej podróży to często kłopotliwe zagadnienie. Czy musi towarzyszyć temu pośpiech i stres? Czy musimy myśleć o tym co nas czego po powrocie, o porządkach w domu, o pracy, czy o innych obowiązkach? Niekoniecznie. Na wszystko przyjdzie jeszcze czas.
Planując podróż, szczególnie taką dłuższą, warto przeznaczyć kilka dodatkowych dni na zakończenie w ciekawym stylu.
Przykładowo, ze Słowenii do Polski można dojechać w ciągu jednego dnia zatrzymując się tylko na stacjach benzynowych. Wystarczy przecież zatankować, wysikać się i zjeść hot-doga. Można też zrobić to w bezstresowych warunkach. Planując trasę warto wybrać mniej uczęszczane drogi. Upatrzyć sobie kilka miejsc do zobaczenia i przede wszystkim sprawić, aby to droga była celem.

W ramach kończenia alpejskiego projektu objeżdżamy jeszcze dookoła cały Triglavski Park Narodowy. Zatrzymujemy się w Kranjskiej Górze, aby jeszcze raz zobaczyć ośnieżony wierzchołek Triglav (2864m szczyt Słowenii). Tym razem od strony północnych stoków Alp Julijskich. Kranjska Gora to największy resort narciarski na Słowenii, więc na pewno warto tu wrócić zimą.



Powoli wkraczamy w austriacką część Alp od strony Karyntii. Zatrzymujemy się w kilku górskich miejscowościach, przejeżdżamy przez przełęcz Katschberg i wjeżdżamy w ziemię salzburską. Nocujemy nad jeziorem Hallstatt położonym pomiędzy górami. To miejsce określane jest jednym z najbardziej widokowych w całej Austrii.




W tych rejonach mówi się „Es muss ein Stiegl sein” – co oznacza w wolnym tłumaczeniu, że „trzeba napić się Stiegla”, lokalnego austriackiego piwa. Traktujemy to powiedzenie dosłownie i zaopatrujemy się w skrzyneczkę na wynos przed rozstaniem z Austrią.

Czy w Czechach istnieje miejsce podobne do Pragi, ale w wersji zminiaturyzowanej? Dla osób, które podobnie jak ja nie przepadają za wielkomiejskim ściskiem polecam tzw. „Małą Pragę” czyli Cesky Krumlov. Nigdy o tej miejscowości nie słyszałem, ale jak już tam dotarliśmy, poczułem, że to strzał w dziesiątkę.



W Austrii zdarzały się sytuacje, że w restauracji nie można było zapłacić kartą. Jak to kelner tłumaczył „to zbyt stara restauracja”. W Czechach z kolei mówiono, że to „zbyt mała restauracja”. Stwierdziliśmy więc, że aby nie szukać „dużych”, a jednocześnie „nowych” restauracji, skorzystamy po prostu z bankomatu.

Cesky Krumlov uwielbiam nie tylko za to, że pole kempingowe, na którym spaliśmy wyglądało jak parking przy supermarkecie z kawałkiem trawy. Ważna jest aranżacja i dogodna lokalizacja tuż przy rzece, co latem przemienia to miejsce w wielką Mekkę dla kajakarzy przepływających przez miasto. Cesky Krumlov ma bardzo ciekawą architekturę zdominowaną przez XIII wieczny zamek. Ciekawe jest najzwyklejsze bezcelowe błądzenie i przechadzanie się brukowanymi uliczkami. Życie nocne poznajemy widziane oczyma Kalifornijczyka przypominającego tarzana, który przyjechał tu na wakacje i zamieszkał na stałe. W ciągu wieczoru nasza ekipa rozrasta się o pokaźną ilość Irlandczyków, a gdy powoli zaczynają zamykać kolejne bary, interpretujemy to z Elą jako znak, aby sprawdzić co się dzieję u naszych znajomych kajakarzy na polu namiotowym i napić się jeszcze z nimi znakomitego czeskiego piwka.


Powrót z Cesky Krumlov też nie należy do najszybszych. Czechy to wbrew pozorom duży kraj. Przejechanie z południa na północ to nie lada ekspedycja. Może to za sprawą lokalnych dróg, które często prowadzą na około lub są po prostu zamknięte. Po 12 godzinach wciąż jesteśmy w Czechach, gdzieś pomiędzy plantacjami chmielu, opuszczonymi zamczyskami i zapomnianymi brukowanymi „skrótami”. W ciągu dnia jest taki skwar, że nawet przy otwartych oknach mózg się gotuje. To przyprawia mnie o myśl, żeby przyszłości rozważyć montaż klimatyzacji.

Dojeżdżamy do Niemiec. Zapomniałem zupełnie o istnieniu czegoś takiego jak Autobahn. Z przyzwyczajenia kierujemy się bocznymi dróżkami. Jedno z ostatnich pamiątkowych zdjęć z Eurotripa przedstawia tysiące ptaków lecących w naszym kierunku o zachodzie słońca.

PS. Kilka tygodni później okazało się, że jest jeszcze jedno ostatnie pamiątkowe zdjęcie z wakacji. Zostało wręczone listem poleconym z rachunkiem na €30. Przez prawie dwa miesiące bardzo się starałem, aby nie popełnić najmniejszego wykroczenia, a tu na sam koniec niespodzianka. Jak pirat drogowy z prędkością 46km/h na „30”, czyli przy prędkości o 16km/h powyżej dozwolonej zostałem namierzony w jednej ze spokojnych niemieckich wiosek. W Szwajcarii przyjemność taka kosztowałaby ponad 10 razy więcej, ale niech i to nikogo nie zniechęci do korzystania z lokalnych ścieżek w całej Europie. Trzeba po prostu zwolnić i zjechać z utartego szlaku!