Cubanacan, wyspa której nie znacie
Wymieniam dwieście euro na peso cubano i dostaję dwa potężne pliki pieniędzy, ważące pewnie ponad kilo. W mojej głowie pojawia się myśl: czy uda mi się to wydać przez najbliższy miesiąc?
Dwie waluty obiegowe i absurdalne rozbieżności cenowe to tylko jedna z wielu ciekawostek czekających na przybyszy chcących poznać realia życia na Kubie. Wymienię później kilka innych, ale od razu przyznam, że będąc tutaj na każdym kroku pojawia się pytanie: Kuba, jak to możliwe?
Dzisiejsza Hawana pozwala odczuć klimat lat pięćdziesiątych, albo może nawet czasów prohibicji. Gęsta wieczorna mgła, masywne obłe i warczące krążowniki szos przecinają prostopadłe i równoległe aleje. Pomarańczowe lampy tworzą klasyczne refleksy świetlne na zalanych deszczem dziurach w jezdni. Malecon to jeden z najsłynniejszych bulwarów świata. Być może swoją wielką świetność ma już za sobą, ale wciąż jest to kultowe miejsce spotkań, romantycznych schadzek i pełny życia deptak, gdzie Hawańczycy spędzają beztroskie chwile przy butelce lokalnego rumu.
Co ja tutaj tak właściwie robię? Razem z trójką znajomych postanowiliśmy przemierzyć Kubę na rowerze z perspektywy możliwie bliskiej Kubańczykowi. Dodatkowo, aby nadać tej przygodzie odpowiedniego wymiaru, postanawiamy kupić lokalne kubańskie rowery i zagłębić się w realia życia na tej okraszonej niezliczonymi opowieściami wyspie, płacąc prawie wyłącznie moneda nacional,
Nasz pierwszy, pozornie prozaiczny punkt programu to jedna lub dwie noce w Hawanie, kupno rowerów i wyruszenie w podróż. Okazuje się, że największe centra handlowe, supermarkety i sklepy rowerowe mają średnio po jednym rowerze do wyboru (lub niekiedy kilka sztuk tego samego typu roweru). Nie będzie lekko, ale architektura, słynne amerykańskie migdałowce i przyjaźni ludzie pozwalają przełożyć trud poszukiwań na drugi plan.
Z pomocą pojawia się deszcz. Unikając całkowitego przemoknięcia, chowamy się pod arkadami gdzieś w centrum, a tam podchodzą do nas kubańskie uczennice. W trakcie krótkiej pogawędki postanawiają pomóc nam znaleźć rowery. Maszerujemy kilka godzin przez pół miasta i docieramy do rzekomego zagłębia rowerowego.
Siedzimy u kogoś w domu przypominającego połączenie kiosku z zapiekankami i warsztatu rowerowego. Przeciskamy się przez wąski korytarz do kuchni, a potem na zaplecze, pomiędzy pralką a betoniarką, ktoś smaży hamburgery, a ktoś inny centruje koła. O co tutaj chodzi?
Ku mojemu zdziwieniu, pojawia się pierwszy rower, jak nowy, przypuszczalnie z czarnorynkowego źródła. Ustalamy szczegóły i umawiamy się na odbiór pozostałych rowerów w dniu jutrzejszym.
Staramy się jak najlepiej wykorzystać czas nie tylko za dnia, ale i w nocy. Poznajemy więc uroki tego miasta. Mijają kolejne dni, rowery są wciąż kompletowane, naprawiane i przygotowywane do wyjazdu. Z pomocą przychodzi profesjonalny mechanik z najbardziej oldschoolowym zestawem narzędzi jaki widziałem w życiu. Gdy z dumą uderza w przypadkowe części młotkiem, wierci dziury wiertarką w ramie i nadaje ostatecznego kształtu poszczególnym podzespołom dłutem, zaczynam się lekko niepokoić, ale w głębi odczuwam wewnętrzny spokój. To przecież Kuba, tutaj wszystko robi się trochę inaczej.
To już piąty dzień w Hawanie, przy okazji finalizowania sprawy rowerów, również ostro popłyneliśmy z baunsem i hajsem, ale nadchodzi dzień 0. O poranku wyruszamy na rowerach z zapakowanymi sakwami.
Pierwsza sprawa, po pięciu minutach pedałowania okazuje się, że łamie się jedna z naszych sztyc. Musimy ją wymienić w warsztacie, który już dobrze znamy. Jak się później okaże, to pierwsza i w żadnym wypadku nie ostatnia awaria jakiej doznamy w trakcie naszej reporterskiej wyprawy rowerowej.
Przed ostatecznym wyjazdem z Hawany rowery psują się jeszcze trzykrotnie. Tym razem to wypadające pedały i poluzowane śrubki w korbie. Pomagają nam uliczni mechanicy, którzy w to piękne niedzielnie popołudnie naprawiają 60-letnie amerykańskie auto brodząc w smarze po łokcie.
Także i my, w smarze, w końcu wyjeżdżamy poza miasto. Gdyby nie napięty terminarz i rosnąca presja, że rowery mogą nie podołać ambitnemu wyzwaniu, pewnie zabawilibyśmy jeszcze trochę w tej niezaprzeczalnie wciągającej stolicy.
Z ulgą odczuwam spływającą ze mnie presję wielkiego miasta. W końcu można zaznać trochę spokoju i przestrzeni. Pedałujemy do zmierzchu i rozbijamy namioty w przypadkowym miejscu nad Morzem Karaibskim. Pełni optymizmu wyczekujemy poranku…
Projekt: „Cubanacan, wyspa której nie znacie”.
Uczestnicy: Piotr Sudoł (pomysłodawca), Piotr Tomza, Gustaw Dudka i Radek Okieńczuk
[eazyest_folder folder=”13-cubanacan/gallery”]