Ciekawe miejsca w Liechtensteinie i Szwajcarii
Podążając wzdłuż Renu, dojeżdżamy nad widowiskowy wodospad Rheinfall w miejscowości Neuhausen. To największy wodospad w Europie pod względem ilości przepływającej wody. Zimą średni przepływ wynosi 250 m³, a latem aż 600 m³/s.
Kawałek dalej w miejscowości Flurlingen dostrzegamy ludzi spławiających się rzeką na różnego rodzaju dmuchanych siedziskach, piankach i dętkach. Co odważniejsi skaczą do wody z mostu. W ramach poznawania nowych kultur – tym razem szwajcarskiej – także postanawiamy skoczyć z mostu. Mimo początkowych oporów co do wysokości udaje się przełamać bariery. W ten upalny dzień orzeźwiająca rzeka sprawdza się idealnie.
Znalezione po drodze
Następna miejscowość na trasie nie jest już tak wyskokowa. Nocujemy w Stein. To wioska mająca około dwustu mieszkańców i nie ma tu nic poza kilkoma domami, krowami, pastwiskami, małym sklepikiem spożywczym i salonem Ferrari. Tylko to co najpotrzebniejsze.
W dalszej części improwizowanej trasy zahaczamy o miejscowość Appenzell – historyczne miasteczko słynne z tego, że kobiety dopiero w 1991 roku uzyskały tutaj prawo do głosu. Miasto znane jest też z produkcji Alpenbitter, alkoholu wytwarzanego z wykorzystaniem 42 gatunków ziół. Obecnie reklamowany jest jako aperitif i digestif, czyli polecany na każdą okazję.
Liechtenstein
Staram się unikać przyjeżdżania do nowego kraju tylko dla zaliczenia i odhaczenia, że się gdzieś było. Jak już eksplorować to porządnie i dogłębnie. W przeciwnym wypadku zbyt szybko skończą nam się kraje do zwiedzania! Ale.. jesteśmy już tak blisko, a Liechtenstein jest na tyle mały, że zaledwie w kilka godzin można zwiedzić sporą jego część.
Rozpoczynamy pobyt w tym nietypowym „kraju”. Czy to część Szwajcarii, skoro używa się tutaj franków? Czy może jednak nie, skoro czarne tablice rejestracyjne opatrzone są białym kodem FL? To sprawa drugorzędna. Ważne, że naszą pierwszą atrakcją będzie przebieżka po tutejszych lasach. Zaczynamy w miejscowości Schellenberg, skąd prowadzi dobrze oznakowany szlak przez wzgórza i zabytkowe wioski. Od czasu do czasu pojawia się mapa informująca o naszej zmieniającej się pozycji. Jak się okazuje, to nie mapa szlaku, ani rejonu, tylko mapa całego kraju, który da się przebiec w kilka godzin.
Przeszliśmy już pieszo sporą część Liechtensteinu, a z atrakcji pozostaje jeszcze wizyta w pałacu księcia. I tu klops. Niestety książę nie przyjmuje gości, a zamek jest zamknięty. W zamian spotykamy Chińczyków, którzy specjalnie przyjechali tutaj na kilka godzin z Monachium (to apropos zaliczania krajów), gdzie byli przy okazji targów technologicznych (prezentując najnowszego drona firmy DJI). Dowiadujemy się, że większość pracujących Chińczyków ma tylko 7 dni urlopu w roku, więc w ich wypadku tempo zwiedzania jest w pełni uzasadnione.
Wieczór spędzamy w Vaduz, stolicy Liechtenstein. Wśród drogich restauracji, ulicznych rzeźb i wystawnych sklepów z biżuterią i zbyt drogimi zegarkami, które nawet nie mają funkcji GPS, pomiędzy instytucjami finansowymi i siedzibami holdingów międzynarodowych firm, odnajdujemy zwykłą ławkę. Na tej ławce tej można usiąść i obserwować nietypową rzeczywistość. Skłamałbym mówiąc, że nie jest to trochę specyficzny kraj.
Verzasca Dam
Pora zagłębić się w Alpy. Ruszamy przez Austrię na południe Szwajcarii w stronę Włoch. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze przy Verzasca Dam – to silna sugestia ze strony Eli, aby zobaczyć legendarny bungee jump agenta 007 James’a Bonda z Golden Eye. Nie wiem czy to cena CHF 250 czy może wysokość około 250m, czy może przelicznik 1 frank za metr lotu, ale wszystkie te czynniki sprawiają, że skoki bungee póki co odłożymy na kolejną okazję…
[ps. pisząc to nie wiedziałem jeszcze, że „kolejna okazja” nastąpi tydzień później na Słowenii…]