British Columbia, raj dla outdoor’owców
Downhill w Whistler
Podróż do południowo-zachodniej Kanady. Prowincja British Columbia powszechnie uchodzi za jeden z najpiękniejszych zakątków naszego globu. A to za sprawą zgrabnej kompozycji dzikiej przyrody, lasów deszczowych, łagodnego klimatu, oceanicznego wybrzeża, multum szlaków na górskie wędrówki i wymarzonych warunków do uprawiania sportów zimowych. Entuzjazmu poznawczego dodaje niski wpływ globalizacji i działalności człowieka, które tutaj w dużym stopniu współgrają z bezbronną naturą. Najbliższe kilka tygodni przeznaczam na penetrację zakątków British Columbii.
Aktualnie jedziemy w stronę Harrison Hot Springs. Naturalne źródła przypominają pospolity basen z cieplejszą niż zazwyczaj wodą o rzekomych właściwościach leczniczych. Miasteczko Harrison Hot Springs jest położone nad spokojnym jeziorem w cieniu gór. Wyruszamy na jeden z górskich szlaków. Przedzieramy się przez bujną i gęstą roślinność. Wielkie paprocie, porośnięte gąbczastymi mchami pnie drzew i duża wilgotność powietrza pozwalają poczuć zapach prawdziwego lasu deszczowego.
Przejście przez strumyk
Wszystkie odwiedzane części prowincji British Columbia to nieustająco piękna przyroda. Zatrzymaj się w dowolnym miejscu i masz punkt nowy widokowy. Urozmaicona rzeźba terenu i poprzeplatany krajobraz. Góry, doliny, przełęcze, rzeki i wąwozy. Zielone tereny, wielkie, naturalne i nienaruszone przestrzenie. Drzewa pochylają się tuż nad ciętymi gigantycznym dłutem spadzistymi fiordami. Ostrożnie wspinam się na wąski cypelek. Spoglądam w dół kanionu od wieków drążonego przez porywistą rzekę Fraser. Nagle deszcz zmienia tą scenerię, odkrytym skałom dodaje blasku i sprawia, że na gładkich powierzchniach pojawiają się refleksy świetlne. Efekt szczególnie widoczny na naturalnych, kanciastych ściankach schodzących w dół fiordów; miejscami zupełnie jakby dociętych ze ślusarską precyzją. Promienie słońca przebijają się przez cienką warstwę chmur i na niebie pojawia się tęcza.
Kanadyjskie miasteczko alpejskie
Wyjeżdżamy z Vancouver i jedziemy na północ. Zatrzymujemy się w okolicach Squamish. Po dziesięciominutowym spacerze dochodzimy nad liczący 335 metrów wodospad Shannon Falls. Mimo niedużej ilości przepływającej wody wrażenie robi czas od opuszczenia załamania, przez otarcia o gołe skały do momentu zderzenia się wody z powierzchnią rzeki.
Gdy słyszę nazwę miasta Whistler w mojej wyobraźni pojawiają się cztery symbole: rower, snowboard, góry i śnieg. Poza sezonem zimowym spragnieni adrenaliny downhillowcy i inni rowerzyści katują specjalnie przygotowane trasy rowerowe. Wymagający fragment techniczny, szybki odcinek na prędkość, tor z przeszkodami, skocznie dirtowe z gapem, wysoki northshore z huśtawką zakończoną kilkumetrowym dropem na uklepaną glinę. Ponura deszczowa sobota nie odstrasza nikogo i na dolnej stacji wyciągu tworzy się kolejka.
Whistler uszyto na miarę klimatycznego alpejskiego miasteczka, w którym mówi się po angielsku. Wraz z pierwszym śniegiem pojawiają się tutaj snowboardziści. Ratraki przygotują snowpark i potężne skocznie.
Warunki śniegowe i potencjalnie gigantyczna ilość dziewiczych tras freeride’owych plasują Whistler w światowej czołówce tego typu miejsc. Warto więc poszukać okazji, aby spędzić sezon zimowy na Whistler Blackcomb i rozdziewiczać kanadyjskie złoża głębokiego puchu.
Victoria na wyspie Vancouver
Parlament w Victorii
Niewtajemniczonym łatwo pomylić miasto i wyspę Vancouver. Vancouver, największe miasto BC, leży na lądzie. Victoria, stolica BC, leży na wyspie Vancouver. Mamy w planie wykonać rozległą pętlę, aby nie deptać po swoich śladach. Wymaga to przede wszystkim skorzystania z dwóch różnych portów. Jedziemy więc na południe do Tsawwassen Bay. Na prom wjeżdża ponad sto samochodów, ale pech sprawia, że szlaban zatrzaskuje się tuż przed nami. Godzina nad kamienistym wybrzeżem przystani. Fale delikatnie rozbijają się o głęboko osadzone we dnie przestarzałe pale. Na odległych, prawie zbieżnych z linią horyzontu szczytach widać już pierwszy październikowy śnieg.
Wysiadamy na wyspie Vancouver i jedziemy w stronę Victorii. Mijamy niskie zabudowania, zaskakuje relatywny brak konstrukcji w amerykańskim stylu dużo, szybko i tanio. Przeciwieństwo papierowego Las Vegas. Skomplikowana, różnorodna architektura i liczne obszary zieleni tworzą tutaj zgrabną i solidną całość.
Punkt centralny stanowi zatoka i prowadząca wzdłuż niej promenada. Lokalni artyści sprzedają rękodzieła, przy czym z reguły są to rzeźbione indiańskie totemy. Przede mną wyłania się gmach parlamentu wraz z dziedzińcem i pedantycznie przystrzyżonym zielonym trawnikiem. Wobec braku pracujących urzędników wchodzę do środka, aby zobaczyć główną salę obrad. Z tego miejsca udaję się na dłuższy spacer i przemierzam wąskie, tętniące życiem ulice stolicy.
Jedziemy wzdłuż wybrzeża i zatrzymujemy się, aby zobaczyć panoramę gór, rozległe wąwozy, porywiste rzeki i widok na położone w głębi jezioro. Wsiadamy na prom z Nanaimo do Horeshoe Bay. Tym razem znaleźliśmy się na północy, znów jedziemy na południe i oto sprytnym sposobem kończymy naszą zamierzoną pętlę.
Parę ciekawostek:
Parujący zegar na Gastown w Vancouver
- większość kanadyjskich imigrantów pochodzi z Azji
- 75% populacji Kanady mieszka w promieniu 150 mil od granicy z USA
- trzy terytoria północne (Yukon, Northwest Territories i Nunavut) łącznie mają powierzchnię ponad 12-krotnie większą od Polski. Na tak wielkim obszarze mieszka zaledwie 100 tysięcy ludzi
- poharatana linia brzegowa BC ma długość ponad 27 tysięcy kilometrów
- BC to także 6000 przybrzeżnych wysp, większość bezludna. Coś dla zwolenników pustelniczego trybu życia
- dwie największe góry w Whistler zapewniają 3307 hektarów terenów do jazdy na snowboardzie
- przeciętne roczne opady śniegu w Whistler wynoszą ponad 10 metrów
- w Kanadzie nie sposób szukać piwa w sklepie pożywczym, alkohol dostępny jest tylko w Liquor Store i Cold Beer & Wine Store
październik 2007