Alzacja i szlak górnego Renu
Rzeka Ren bierze swój początek na górzystych zboczach szwajcarskich Alp i z każdym kilometrem stopniowo rośnie w siłę. Jej górny bieg wyznacza granice trzech europejskich krajów: Francji, Szwajcarii i Niemiec. Będąc w okolicy warto odwiedzić wszystkie te kraje. Urzekły mnie nie tylko szwajcarskie krajobrazy, ale również zgrabne zachowanie balansu między tradycyjnymi wartościami, stylem życia w malowniczych alpejskich wioskach, troską o środowisko i ostrożnym podążaniem za trendami narzucanymi przez wszechobecną globalizację. Szwajcaria jest krajem wielojęzycznym, a przemieszczając się pomiędzy jej częściami odczujemy dużą dawkę indywidualnego charakteru pod wpływem Francji, Niemiec, Austrii i Włoch.
Dobrze się składa, że na dalszą część eurotripa dołączy do mnie Ela, którą już jutro odbiorę w Bazylei. Skoro już mówimy o rejonach przygranicznych, ostatnią noc postanawiam spędzić w Lörrach, miejscowości najbardziej wysuniętej na południowy zachód Niemiec. Przechadzam się po zadbanych wąskich uliczkach, a gdy zwalniam kroku by zrobić zdjęcie, zagaduje mnie starszy mieszkaniec, jeden z gości w ogródku piwnym w przypadkowej knajpie. Zaprasza mnie do stolika i zaczyna opowiadać historię miasta. Wieczór spędzamy delektując się lokalnym piwem Rothaus, które jest ważone od 1791 roku w Grafenhausen w południowym Schwarzwaldzie.
Gdzie leży Bazylea?
Zgodnie z planem następnego dnia z samego rana odbieram Elę w Bazylei. Na lotnisku wypatruję i czekam, ale Eli nie widać. Nagle dzwoni telefon – Jesteś? – No ja jestem, ale gdzie ty się podziewasz. – No ja jestem na lotnisku, w Bazylei, a ty? – No też na tym samym lotnisku. I w tym momencie padło słowo klucz – a w jakim kraju? – Ja we Francji, a ty? – W Szwajcarii! Kto by pomyślał, że jedno lotnisko może znajdować się w dwóch krajach? I tym sposobem, okazało się że dzieli nas przezroczysta ściana, która jest nie do ominięcia. Jeden ze strażników wiedział już o co chodzi, wskazał windę i pokazał trzy palce, które jak sprytnie się domyśliliśmy oznaczały, że przejście graniczne jest na trzecim piętrze i tylko tam można zmienić sobie kraj. Ach ta wszechobecna biurokracja. Udało się!
Francja elegancja, więc jedziemy tam na zakupy podstawowych produktów na najbliższe dni. Okazuje się, że we Francji jest święto narodowe – Rocznica zburzenia Bastylii. Nie ma problemu, jedziemy do Niemiec, kupujemy francuskie ciasto i bagietki i wracamy do Francji. Jakie to dzisiaj wszystko proste.
Rzutem oka na Alzację
Dojeżdżamy do Alzacji. To rejon Francji, który już od jakiegoś czasu miałem na celowniku, szukałem tylko okazji, aby tu przyjechać. W końcu okazja się nadarzyła.
Wszystkie drogi prowadzą do Mulhouse. Zatrzymujemy się tu tylko na chwilę – to duże miasto, które lepiej ominąć i poświęcić więcej uwagi porozrzucanym po okolicznych wzgórzach mniej zaludnionym, urokliwym miejscowościom.
Alzacja to historycznie kraina będąca pod silnymi wpływami Niemiec i Francji. Mimo obecnej przynależności do Francji, Alzatczycy posługują się na co dzień lokalnym językiem alzackim, który można nazwać dialektem języka niemieckiego z zapożyczeniami z francuskiego.
Miejscowa ludność trudni się uprawą winorośli i produkcją wina, uprawą chmielu i browarnictwem, a także produkcją serów i przetworów z produktów rolnych.
Jedną z tradycyjnych potraw jest Flammekuechle, w wolnym tłumaczeniu – ciasto z ognia, potocznie zwane alzacką pizzą. To coś właśnie w rodzaju pizzy, ale na bardzo cienkim cieście z mocno wypieczonymi (prawie spalonymi) brzegami. Występuje w wielu wersjach, np. z owocami, różnymi rodzajami serów czy grzybami.
Trafiamy do Katzenthal, jednej ze spokojnych wiosek położonych między plantacjami wina. Krajobraz jest sielankowy i aż chce się po prostu błądzić bez celu. Łatwo znaleźć miejsca, w które prawie nie docierają turyści, ale Eguisheim i Colmar, mimo swej popularności, to dwa obowiązkowe punkty na alzackim szlaku.
W tutejszej architekturze dominującym elementem jest mur pruski. Ta charakterystyczna elewacja składa się z drewnianego szkieletu wypełnionego murem z cegieł, a w przeszłości także mieszanką gliny i słomy, surowców łatwiej dostępnych i tańszych.
Eguisheim
Eguisheim to miasteczko o tysiącletniej historii, dziś wyraźnie stylizowane pod turystów. Ale i tak warto tu przyjechać, aby pospacerować wąskimi brukowanymi uliczkami, przyjrzeć się produkcji lokalnej manufaktury, kolorowym domom, kwiatom i drewnianym elementom w fasadach, które są jeszcze bardziej dopieszczone niż w pozostałych częściach tej uroczej krainy. Można by zaryzykować stwierdzenie, że trochę brakuje tu poczucia autentyczności, ale tą znajdziemy w Colmarze.
Colmar
Colmar robi najlepsze wrażenie dzięki dobrze zachowanym starym mieście i malowniczej dzielnicy Petitte Venice. „Mała Wenecja” prowadzi wzdłuż kanałów rzeki Lauch wysadzanych odrestaurowanymi kolorowymi domami w stylu alzackim. Uroku dodają kamienne uliczki, okiennice, kwiaty w donicach i małe knajpki serwujące lokalne produkty. W okolicy znajdujemy miejsce na trawie, wygodnie zasiadamy i delektując się tutejszym winem oddajemy się panującej tutaj atmosferze. Dalsza część podróży sama się zaplanuje.