Vancouver, prawdopodobnie najlepsze miasto świata

Vancouver


Canada Place, Vancouver

Vancouver, miasto uważane za najlepsze miejsce do życia na świecie. Czy tak jest na prawdę? Najłatwiej przekonać się we własnym zakresie.

Pierwsze kroki w Kanadzie nie należą do najprzyjemniejszych – na dzień dobry spotyka mnie bardzo szczegółowa kontrola urzędnika imigracyjnego. Celnik najwyraźniej i to z dużym uporem próbuje dopatrzyć się własnej teorii spiskowej.

Moje świeże pieczątki z krajów Ameryki Środkowej, jednodniowy postój w Los Angeles i wcześniejsza przesiadka w Miami budzą tysiące pytań i podejrzeń – skąd? gdzie? dlaczego? po co? ale jak to skąd? ale jak to gdzie? ale z jakiej okazji? I dokładne (ale bardzo to bardzo dokładne!) sprawdzenie całego mojego bagażu. W ten sposób mija pełna godzina. W końcu niezwykle upierdliwy Kanadyjczyk daje za wygraną i z uśmiechem na twarzy numer piętnaście na zawołanie, miłym tonem mówi: „Welcome to Canada, Sir”; kanadyjska gościnność – pomyślałem.

Serce mi bije z radości i cieszę się, że w końcu tu jestem. Już za chwilę spotkam się z kuzynem, którego nie widziałem dobre dziesięć lat , poznam także jego żonę Filipinkę i ich małą córkę o imieniu Kayla.

Vancouver to największe miasto prowincji British Columbia. Inne niż wszystkie miasta. Piaszczysta plaża z falami, wysokie szczyty i nowoczesne, prężnie rozwijające się miasto. Wszystko w zasięgu pieszego dystansu leniwego Amerykanina.

Stanely Park


Indiańskie totemy w Stanley Park

Początek mojej przygody z Van rozpoczynam od położonego na północy Stanley Park. Malownicza droga rowerowa oplata gęsto zalesione wnętrze parku. Idąc wokół parku w przeciwną stronę do wskazówek zegara pierwsze co dostrzegam to odbijająca się na spokojnym lustrze zlewiska rzeki panorama miasta.

W parku umieszczono kilkumetrowe totemy, relikt rdzennej ludności tych terenów. British Columbia to jedno z trzech głównych ognisk Indian w Ameryce Północnej. Brockton Point na skraju parku to punkt widokowy z latarnią morską. Niedaleko stąd możliwa jest przeprawa do North Vancouver, lokalnie North Van poprzez podwieszany most Lionsgate Bridge – most zawdzięcza swoją nazwę dwóm lwim posągom chroniącym wjazdu. Przede mną północne wybrzeże parku, tutaj rozpościera się widok na zatokę oceaniczną, odległe góry i gęste lasy liściaste zamieszkiwane przez hordy niedźwiedzi!

Czas na porcję nocnych impresji. Po zmroku wyruszamy na rowerach w miejsca odwiedzane za dnia. Odbicie panoramy miasta na niewzruszonej tafli wody doskonale replikuje dziesiątki efemerycznie oświetlonych, przeszklonych budynków. Kontrastowa kompozycja. Cisza i spokój w parku kontra tysiące świateł miasta widzianego zza spokojnej zatoki. W tle cicha metropolia, rozpalamy naszą przenośną parafinową latarnię i otoczeni zielenią gramy w karty degustując kanadyjskie piwo. Tak mija cały wieczór.

Miejska przestrzeń

SkyTrain to wznosząca się nad ulicami Vancouver wariacja metra, a zarazem sugerowany środek transportu po centrum. Naturalny instynkt poznawania miasta z poziomu ulicy powoduje jednak, że do zwinnego przemieszczania po miejskich chodnikach i ulicach wybieram longboard. Jakość nawierzchni kanadyjskich chodników nieco ustępuje tym kalifornijskim. I tu pojawiają się pierwsze topograficzne spostrzeżenia. Trasy są bardzo zróżnicowane, zaczynając od delikatnych pagórków przez strome zbocza, aż po zabójcze zjazdy. Niekiedy smak i adrenalina są dodatkowo potęgowane ostrymi zakrętami i wąskimi ulicami. Jazda na desce robi się niebezpieczniejsza, ale za to ciekawsza! Kolejne dni spędzam na penetracji miasta wzdłuż i wszerz. Nawet po paru godzinach błądzenia, dzięki prostopadło-równoległemu układowi głównych alej łatwo odzyskać orientację.

Robson Street to centrum rozrywki i życia nocnego, po obu stronach ulicy rozmieszczone są bary, kawiarnie, kluby i restauracje. Gdyby tylko dodać dziesięć stopni Celsjusza, zamknąć ruch i przerobić ulicę na deptak powstałaby barcelońska La Rambla. W pobliżu mieści się dzielnica biznesowa, a w niej instytucje finansowe, siedziby wielu międzynarodowych firm i szykownie ubrani biznesmeni.


Jachty przy Granville Island

Trafiam na półwysep Granville Island znajdujący się na skraju biegnącej w poprzek miasta Granville Street. Na tutejszym markecie rybnym unosi się zapach wędzonych łososi i kwitnie handel świeżymi owocami morza. Widać rybaków rozładowujących ryby z kutrów po całonocnych połowach. Zatoka i przystań z dziesiątkami zaparkowanych jachtów, na drugim planie dostojnie wznoszące się nowoczesne apartamenty i most łączący obie części miasta tworzą symboliczny obraz nowoczesnego miasta. Drapacze chmur to nie tylko biurowce, a przede wszystkim luksusowe budynki mieszkalne – alokacja zupełnie nietypowa dla dużych metropolii.

Wysokie budynki usytuowane są wzdłuż głównych ulic, a niska zabudowa malowniczo przylega do długich i wąskich uliczek zacienionych drzewami.

Po wyjściu ze Stanley Park przemierzam ulicę Robson Street aż do samego końca. Po drodze mijam gigantyczną halę widowiskową British Columbia Place. Odbywają się tu kluczowe wydarzenia sportowo-kulturalne. Budynek jednego dnia potrafi być boiskiem piłkarskim mieszczącym 60 tysięcy kibiców, aby kilka dni później stać się halą koncertową goszczącą światowej sławy artystów. Przed kolejnym okazałym budynkiem dostrzegam tłum ludzi. Kanadyjczycy aktywnie uczestniczą we wszelkich wydarzeniach związanych z hokejem. Przecież to ich sport narodowy! Rozgrywki ligowe NHL odbywają się w przeznaczonej do tego celu hali sportowej General Motors Place.

Gastown to dzielnica silnie inspirowana europejską architekturą. Niższa zabudowa, kręte, wyłożone brukiem uliczki, przystrzyżone krzaki, zadbane skwery i trawniki, żeliwne ławki i klinkierowe elewacje budynków doskonale współgrają w kreacji tej wyciszonej części miasta. Wizytówkę dzielnicy stanowi ulica Water Street i zegar napędzany parą wodną. Bez względu na godzinę zegar cały czas dymi, a gwizdek od czajnika pełni funkcję dzwona wybijającego pełne godziny.


Widok z północnej części Stanley Park

Aby ujrzeć panoramę całego miasta warto odwiedzić wieżę widokową the Lookout. Panoramiczne, w pełni przeszklone najwyższe piętro wieży zapewnia widok na całe miasto. W świetle dziennym dającym mnóstwo kolorów widzę nowoczesną architekturę, położenie poszczególnych dzielnic i ramową kompozycję całego miasta. W nocy ta sama panorama przeistacza się w bardziej romantyczną i tajemniczą scenę. Widać kontury budynków i różnorodne odcienie tlących się setek tysięcy świateł tego wielkiego, tętniącego życiem miasta.

Wraz z upływem czasu dostrzegam jak szybko przebiega proces zadomawiania się w Vancouver. Mam już garstkę swoich ulubionych miejsc. Opracowałem już trasy, dzięki którym mogę wszędzie dojechać na longboardzie (tu pojawia się różnica – kierowca samochodu zwraca uwagę na układ ulic, aby nie jechać pod prąd, longboarder natomiast tworzy w pamięci mapę nawierzchni, aby sunąć gładkim asfaltem i możliwie skutecznie omijać dziury i bruk). Przemieszczanie się po Vancouver z góry na dół i z dołu na górę i sam fakt bycia w tym mieście sprawia mi coraz większą przyjemność.


Panorama Vancouver po zmroku

Czas mija szybko, a dla mnie tyka nieubłagalnie. Jak to możliwe, że zostało mi tylko kilka dni w Kanadzie?

Vancouver i British Columbia. Optymalna szerokość geograficzna. Łagodny klimat, bliskość gór i oceanu, longboard, snowboard, surfing, rower, kajaki i bieganie. Liczne szlaki na piesze wędrówki i prężna wielokulturowa metropolia. To wymarzone miejsce do realizowania aktywnego trybu życia bez potrzeby odcinania się od cywilizacji.

Parę ciekawostek:

  • Stanley Park to 3-ci największy park miejski w Ameryce Północnej, o 10% większy niż Central Park w Nowym Jorku
  • połowę mieszkańców Vancouver stanowią imigranci
  • za równowartość mieszkania w zatłoczonej Warszawie kupimy nowoczesny apartament z widokiem na ocean w centrum Vancouver

październik 2007