Przetrwać norweską zimę


Snowshoe walking

Trafiam do miejsca, gdzie słońce zachodzi o trzeciej popołudniu, a godzinę później robi się całkowicie ciemno. I tak do dziewiątej rano. Ciężko się przyzwyczaić do długich cieni rzucanych już w okolicach wczesnego popołudnia. Temperatura minus 20ºC na początku grudnia zapowiada dobry początek śpiącego jeszcze sezonu. To przywitalny gest środkowej Norwegii, rejonu popularnie kojarzonego z parkiem Jotunheimen i olimpijską miejscowością Lillehammer. Gdzieś kilkadziesiąt kilometrów dalej na północ, pośród obszernych połaci śniegu ukryta jest magiczna miejscowość Gålå.

To niezwykle odludne miejsce wypełnia kilka wyciągów położonych na dwóch szczytach Blåbӕrfjellet i Valsfjellet, sklep, dwa hotele oraz parę porozrzucanych domków i chatek pustelniczych. A we wszystkie strony, aż po sam horyzont nic, tylko dzika przyroda, krajobrazowa trasa Peer Gynt Vegen biegnąca przez okoliczne doliny i doskonale przygotowane trasy biegówkowe.


W resorcie czas leci bez pośpiechu

Kto by pomyślał, że wylajtowany chłopak z Polski będzie uczyć Norwegów sportów zimowych. W dzisiejszych czasach wszystko jest możliwe. W moim przypadku decyzja była prosta. Zamiast w ciągłym niedosycie odliczać czas do kolejnych tygodniowych wyjazdów w góry, lepiej po prostu spędzić całą zimę na śniegu i w pełni oddać się urokom takiego życia.

Na początku sezonu jestem stuprocentowym snowboardzistą, ale z czasem pojawia się ochota na rozszerzenie horyzontów na inne sporty zimowe.

Mieszkam w drewnianej chatce razem z innymi instruktorami. Od pracy dzieli mnie dziesięciominutowy zjazd na biegówkach. W połączeniu z wyciągiem to mój jedyny środek komunikacji.


Prosto w głęboki puch

Zajmuję się wszystkim, czym można zajmować się w małym resorcie. Uczę jeździć na snowboardzie, na nartach i na biegówkach, z czasem również na moich ulubionych telemarkach. Wykonuję przeróżne prace techniczne, jeżdżę skuterem, rozwożę ludzi taksówką, pracuję na wyciągu, organizuję zawody snowboardowe (jako sędzia, fotograf i montażysta), szaleję na skuterze z podczepionym pontonem wypełnionym spragnionymi adrenaliny turystami, obsługuję tor saneczkowy, niekiedy pracuję w barze, czasem w restauracji. A jak mamy awarię, uczestniczę w akcji ratowania narciarzy unieruchomionych na wyciągu krzesełkowym. I coraz bardziej mi się tutaj podoba.

Każdy tydzień ma inną specyfikę, święta, dużo gości z zagranicy, rodziny, ferie zimowe, duńskie, holenderskie, niemieckie, cisza i pustki, bądź też harmider i natłok najeźdźców z południa. Tradycyjne imprezy (np. zjazd na czas ze slalomem, skoczniami i misą piwa trzymaną w rękach, aby jak najwięcej zostało na mecie), zawody, biatlon, zimno, chłodno, niekiedy słonecznie lub mgliście, a czasem tak zimno, że zamarza krew w żyłach.

Wszystko to składa się na posmakowanie norweskiego stylu życia, który mi bardzo odpowiada. Norwegowie to ludzie otwarci, a panujące przekonanie o ich powściągliwości wynika stąd, że tutaj nikt nie podtrzymuje rozmowy z grzeczności. Jeśli wymienisz z kimś kilka zdań a konwersacja się rozkręci, wówczas oznacza to, że najprawdopodobniej właśnie nawiązałeś ciekawą znajomość.


Trasy biegówkowe są tutaj popularniejsze od dróg i autostrad

A teraz odrobina krytyki. O ile Norwegia daje ci dostęp świetnych ryb i wszystkiego co da się w ten sposób przyrządzić, to podsumowaniem doznań smakowych kuchni norweskiej może być moje spostrzeżenie. W menu w pewnej restauracji znalazłem trzy różne sekcje. Pękającą w ilości dań kuchnię chińską, podobnie obfitą kuchnię włoska, a także dział kuchnia norweska zawierający tylko jedną pozycję: French fries. Czyli frytki w końcu pochodzą z USA, z Francji, czy może z Norwegii?

Ok, to zdecydowanie nie miejsce dla smakoszy i wielbicieli świeżych owoców i warzyw. Mimo wszystko, z odrobiną kreatywności można sobie z tym poradzić. Podczas zimy moim nowym hobby stało się pieczenie chleba, rozwinąłem także umiejętności łączenia ograniczonych składników kulinarnych w eksperymentalne potrawy.


Czas wolny czy praca, ważne że w snowparku

A w pracy jak to w pracy, bywają dni lepsze, takie jak słoneczny dzień w całości spędzony na skuterze śnieżnym, albo jak i mniej fascynujące, czyli opiekowanie się grupką pięciolatków stawiających pierwsze kroki na nartach mówiących w sześciu różnych językach. Ale to mniej istotne.

Najważniejsze, że przez ponad cztery miesiące są ze mną śnieg i góry. To one sprawiają, że każdego ranka budzę się uśmiechem na twarzy i gdy tylko ruszę w teren czuję tą niezbędną wolność i bliskość natury!

kwiecień 2010