Algarve


Czas surferów

O poranku żegnam się z południową Hiszpanią i przekraczam granicę portugalską. Mój pierwszy postój to biuro informacji turystycznej. Uprzejma czarnoskóra dziewczyna, przypuszczalnie w siódmym miesiącu ciąży z uśmiechem na twarzy wita mnie portugalskim „Bom dia!„. Zbieram szczegółowe informacje na temat poszczególnych prowincji rejonu Algarve i wypytuję o wybrzeże. Wychodząc słyszę przyjazne upomnienie: „Pamiętaj przestawić zegarek. Wjeżdżając do Portugalii zyskałeś dodatkową godzinę„.

W czasie sjesty

Wąska grobla przedziela wystawione na słońce zbiorniki solankowe, w których odkłada się sól poprzez odparowywanie wody morskiej. Spacer bo zbrylonej soli przypomina przechadzkę po gigantycznym lukrowanym torcie. Dojeżdżam do zatoki, gdzie z widokiem na wyspę  Ilha de Tavira przygotowuję obfite śniadanie, zaparzam kawę i przyglądam się przepływającym obok kutrom rybackim.


Praia da Rocha przy Portimão

Tavira to położone nad rzeką Gilão kolorowe i spokojne miasto. Liczne bary i restauracje, każde z zachowaniem dawki indywidualizmu nadają miastu spowolnionego tempa życia. Pastelowe kolory fasad tylko pozornie kłócą się z obłupanymi z tynku ścianami i wyblakłymi kafelkami. W rzeczywistości to uzupełniająca się całość.

Przechodząc zabytkowym mostem widzę dwóch mężczyzn z zacięciem brodzących w niskiej rzece w poszukiwaniu krabów. Na ławce w cieniu drzewa oliwkowego siedzi grupka starszych panów. Przyodziani w kapelusze, rozpinane koszule i długie spodnie leniwie debatują na nieistotne tematy, ze spokojem wyczekując końca sjesty.

W Porcie w Olhão przy brzegu zacumowane jest mnóstwo silnie skorodowanych kutrów. Wśród nich zdarzają się egzemplarze odrestaurowane grubą warstwą farby olejnej. „Czy jest szansa zabrać się z wami na połowy?” – pytam jednego z rybaków. „Połowy na dziś już zakończone” – słyszę odpowiedź i dostrzegam, że pozostali w przystani rybacy porządkują i czyszczą sieci. Inni wyciągają ryby ze skrzyń i usuwają wiadrami nadmiar wody z pokładu.


Widok na wybrzeże Lagos z plaży Camilo

Mniej pracowici, oraz ci, którzy już zakończyli pracę siedzą na twardych, prowizorycznych taboretach. Palą mocne papierosy, przekrzykują się nawzajem i sącząc lokalne piwo Sagres grają w karty na odwróconej plastikowej skrzyni. Tak wygląda tutaj sjesta.

Wzdłuż wybrzeża

Skaliste wybrzeże Vale Centeanes to idealne miejsce, aby popływać w orzeźwiająco chłodnym oceanie. Zatopione tuż przy brzegu skały wysoko wznoszą się ponad poziom morza. Fale utworzyły tutaj ciekawe formacje skalne i grotę z piaszczystym podłożem dostępną jedynie od strony wody. Monolit skalny składa się z tysięcy średniej wielkości muszelek połączonych razem naturalną piaskową zaprawą. Tworzy to ciekawą mozaikę. Szerokie pasmo złocistego piasku odgrodzone skałami tworzy nastrojową enklawę.


Port rybacki, Lagos

Zupełnym przypadkiem znajduję kolejne malownicze miejsce na plaży Camilo w Lagos. Schodząc w dół klifu i przepływając kilkadziesiąt metrów pomiędzy skałami, docieram do plaży bez dostępu od strony lądu. To oaza spokoju.

Lagos to kolejna klimatyczna mieścinka napotkana po drodze. Jest tutaj mały port rybacki. Ryby prosto z kutra ładowane są do skrzyń i po pobieżnym przesegregowaniu trafiają na giełdę rybną. Wielkie kraby, gigantyczne homary i ważący jedną czwartą kwintala tuńczyk stają się przedmiotem handlu hurtowego. Przyjeżdżają tutaj kupcy, właściciele stoisk na markecie i restauratorzy, aby dokonać jak najlepszych zakupów.

Zasiadam przy pomniku na Praça Luís de Camões. Właśnie rozpoczyna się koncert francuskiej trupy. Wsłuchując się w tekst piosenek wnioskuję, że życie artystów to nieustanna podróż. Popijając wzmacniane, półwytrawne wino Porto, przyglądam się popisom magika żonglującego płonącymi kręglami na monocyklu. Tuż obok szalony kowboj usilnie próbuje zdobyć uwagę widowni jeżdżąc konno wstecz w pozycji stojącej. I tak mija cały wieczór.

W kierunku tonącego słońca


Tam gdzie słońce zatapia się w oceanie,
Cabo de São Vicente

Sagres to małe miasteczko słynne z odkryć w nawigacji atlantyckiej. Dojeżdżam do Cabo de São Vicente, najbardziej wysuniętego na południowy-zachód przylądka Europy. Punktualnie o godzinie siódmej wieczorem podziwiam prawdziwie wzruszający widok słońca zatapiającego się w bezkresnych wodach Oceanu Atlantyckiego. Miejsce to, nazywane przez starożytnych Rzymian Promontorium Sacrum, na przestrzeni tysiącleci uważane było za koniec świata. Wierzono, że nadzwyczajnie wielkie zachodzące słońce powoduje wrzenie wód oceanu.

Rozglądam się za miejscami na surfing na moim longboardzie (długa na około 9 stóp deska surfingowa). Największe uznanie zdobywają spoty Carrapateira i Bordeira. O ile w dzień pojawia się kilku surferów, to w nocy miejsca te stają się całkowicie bezludne. Świadomość braku żywej duszy w promieniu kilku kilometrów dodaje magii spędzanym tu chwilom. Światła cywilizacji w żadnym wypadku tutaj nie docierają, co jeszcze przed wschodem księżyca pozwala wypatrzyć tysiące gwiazd, kolorowe mgławice, a nawet poświaty planet układu słonecznego. A od rana przypuszczalnie będę pierwszym surferem na długich, powoli załamujących się falach.


Market rybny w Aljezur

Aljezur to małe miasteczko o typowej dla Algarve wiejskiej architekturze. Parapety i obramowania wokół okien są pełne intensywnych kolorów, podczas gdy powierzchnie façades pozostają zgodnie w kolorze białym.

Miasto jest przedzielone na część nową i zabytkową przez stojącą (i z tego powodu zarośniętą poplątanymi wodorostami) rzekę. Dziesięciowieczny zamek usytuowany jest na wzgórzu. Z tego miejsca podziwiam panoramiczny widok na białe zabudowania Aljezur, okoliczne zielone pastwiska, lasy, plantacje oliwek i pola uprawne.

Wybieramy się na targ rybny. Kupujemy kilka dorad, sardynek, rybę w kształcie małej płaszczki, a także kałamarnicę. Resztę niezbędnych składników uzupełniamy w przydrożnym sklepie. Przenosimy się na plażę Amado. Patroszę ryby, owijam je wraz z przyprawami, czosnkiem i cebulą w sreberko, aby chwilę później wstawić je na rozżarzonego grilla. Z kałamarnicą nie jest tak lekko, bo w trakcie przygotowań wszystko się upaćkało w czarnym atramencie, ale sytuację też da się opanować.

Portugalskie życie


Uroki Portugalii

Kolejne dni mijają na falach przeróżnych spotów. Amoreira, Monte Clérigo, Arrifana, Belixe, Tonel, Bordeíra, Amado i Cordorama. Ta ostatnia zachwyca wspaniałym punktem widokowym na rozległy beach-break’owy spot o długiej, powolnej fali. Dzięki wiatrom termicznym popularnym sportem jest tutaj paralotniarstwo. Wszystkie plaże w Algarve na zachód od Lagos mają jedną wspólną cechę: są dzikie i zdecydowanie w żadnym stopniu nie przypominają turystycznych resortów. Tylko surfing, kuchnia portugalska, prażące słońce, chłodna woda oceanu i piękne zachody słońca.

Wyliczam, że odpływ na plaży Amado powinien nastąpić w okolicach południa. Wówczas liczne kolonie małży staną się na pewien czas dostępne dla wprawionych zbieraczy. Dochodzimy do skraju piaszczystej plaży i rozpoczyna się długi spacer po śliskich kamieniach. Na niektórych znajdują się koralowce o właściwościach antypoślizgowych. Woda rozbryzgująca się o skaliste wybrzeże dostarcza orzeźwiającej mgły. Po niecałej godzinie sakwy są już pełne. Kończymy zbieranie małży, które w sosie pomidorowym wraz z butelką dobrego wina zjemy na obiad.


Praia do Amado

Czas. Mówi się, że to on jest bezcenny. Ludzie często wariują na punkcie czasu. Dlaczego to właśnie wskazówka zegarka decyduje, czy jesteśmy już spóźnieni? Niekiedy wystarczy miękkie, ale bardziej precyzyjne określenie. W trakcie przypływu, o świcie, przed zachodem, po przejściu dobrych fal lub w momencie, gdy słońce wyjdzie zza chmur. Portugalia to życie w zgodzie z naturą i posługiwanie się czasem słonecznym, godzina nie ma tu większego znaczenia. Z tego zapomnienia, dopiero po kilku dniach zdałem sobie sprawę o jesiennej konieczności cofnięcia wskazówki zegara.


Pastelowa architektura

październik 2009