Mawlamyine i wyspa Ogrów

W Mawlamyine udaje nam się wynająć pokój już od szóstej rano. Trochę niestandardowo, jednak w Breeze Guest House jest to możliwe. Bierzemy się za zwiedzanie okolicy na skuterach.

Codzienne życie mieszkańców miasta koncentruje się wokół targowiska pełnego drobnych stoisk usługowych, rodzinnych restauracji i sprzedawców mniej lub bardziej potrzebnych produktów.

Z północy na południe przez kilka kilometrów ciągnie się bulwar, który raczej lata świetności ma za sobą. Relikty minionej epoki kolonialnej to wyblakłe budynki, wąskie uliczki, pękające ściany i zapomniany port handlowy.

Mawlamyine

To co zachowało swój urok to wznoszące się nad miastem stupy i pagody. O świcie i tuż przed zachodem widok ze wzgórza pagody Kyaikthanlan pozwala zrozumieć, że miejsce to niegdyś mogło rzeczywiście być inspiracją twórczości George’a Orwella. Dla mnie to inspiracja do wykonania kilku zdjęć panoramicznych i sekwencji time-lapse.

Tego dnia poznajemy Verę, pełną energii podróżniczkę z dużym plecakiem i setką pomysłów jak ugryźć kolejny dzień. Gdy pod wieczór temperatura spada do około 35 stopni trudność wytrzymania upału i wilgotnego powietrza nie jest już ekstremalnie wysoka i można prawie normalnie oddychać.

Win Sein Taw Ya

Rano wybieramy się do Win Sein Taw Ya, największego na świecie posągu przedstawiającego odpoczywającego Buddę. To imponująca 170 metrowa konstrukcja, a jeszcze bardziej imponujące jest to, że można Buddę zwiedzać od wewnątrz. Jest tu pełno świątyń, kapliczek i galerii. Część z nich w budowie, pewnie od 20 lat, bo mieszkańcy najwyraźniej źle oszacowali ogrom tej konstrukcji i możliwość zapełnienia jej malowidłami i posągami. Co ciekawsze, po drugiej stronie Buddy jest zapoczątkowana i nietknięta od dobrej dekady budowla kolejnego posągu podobnej wielkości.

Wracamy autostopem, a wejście do klimatyzowanego samochodu to jak przejście z piekarnika do zamrażarki. Dalszy segment podróży pokonujemy w bardziej tradycyjny sposób – na pace ciężarówki przewożącej zardzewiałe metalowe beczki.

Okazuje się, że krótka przeprawa łodzią z przystani przy Strand Rd na wyspę Bilu Kyun (znaną także jako Ogre Island) wystarcza, aby odbyć podróż w czasie kilkadziesiąt lat wstecz.

Nut-Maw to wioska kupiecka na wyspie. Handel opiera się na transporcie wodnym w wąskich drewnianych łodziach. Wszystkie zabudowania wykonane są z drewna i bambusa. Z reguły wzniesione dodatkowo na palach. Mieszkańcy prowadzą spokojne życie, spacerują po gruntowych ścieżkach i zajmują się codziennymi, prostymi czynnościami, chociażby odwiedzając się na wzajem i spędzając czas na świeżym powietrzu.

Odkąd tylko przyjechałem do Myanmaru, to co rzuca się w oczy na każdym kroku, to mężczyźni noszący spódnice, znane tutaj jako longyi.

Kobiety (niekiedy też mężczyźni) ozdabiają natomiast twarze przy użyciu thanakha, tradycyjnego kosmetyku. To żółto-biała papka powstała poprzez utarcie kory drzew thanaka specjalnym kamieniem kyauk pyin, pełni funkcję tradycyjnej ochrony przed słońcem.

Z innych ciekawostek, sprzedawcy nie narzucają się ze swoimi towarami, wychodzą z założenia, że jeśli zainteresowany ma coś kupić, to i tak to kupi, a ceny nie są zawyżane pod obcokrajowców.