Sezon zimowy w zaśnieżonej Austrii

Czekając w chmurach na to, co przyniesie przyszłość

Przeżyć zimę w Austrii to myśl, która zawsze gdzieś mi drzemała w głowie. Powstał pomysł. Znalazłem prace w Bad Hofgastein, alpejskiej miejscowości położonej niedaleko Saltzburga. Snowboard, narty, wysokie góry, małe miasteczko, turyści, śnieg, Schnapps i austriackie piwo, wszystko wskazuje na to, że to strzał w dziesiątkę! Pakuję cały posiadany sprzęt zimowy, odpalam samochód i ruszam na południe, aby dać początek zimowej przygodzie. Jak się szybko okaże, bycie instruktorem snowboardu w Austrii to profesja, z którą nie wiele innych zajęć może konkurować pod względem jakości życia i symbiozy rzeczy niezaprzeczalnie przyjemnych z pożytecznymi.

Pierwsze wrażenia, zaledwie po kilku dniach – zupełnym przypadkiem trafiłem w niesamowite miejsce. Mieszkam w małym, ale nowoczesnym mieszkaniu na poddaszu domu zamieszkałego przez austriacką rodzinę. Gospodarz to przyjazny gościu, którego hobby to wędzenie i przyprawianie łososi. Mieszkam w przybliżeniu dwa kilometry od pracy, tyle samo mam do tras narciarskich, centrum miasta i szeroko pojętego życia nocnego. Dużym atutem jest fakt, że zaledwie wyglądając przez okno widzę szczyt Graukogel (2492m).

Myślałem, aby do miasteczka dojeżdżać autem, jednak mając do wyboru półgodzinny spacer wzdłuż rzeki przebiegającej przez otoczoną ośnieżonymi górami dolinę, prawie zawsze wybieram tę drugą możliwość.

Sezon rozkręca się powoli. Pierwsze tygodnie można w dużej mierze wykorzystać na jazdę dla przyjemności. Pracy nie ma za wiele, ale za to świeżego śniegu i tras jest pod dostatkiem. Dobrze poznaję okolicę, zarówno jeżdżąc na snowboardzie poza trasami, a także coraz szybciej na nartach po przygotowanych stokach, osiągając czasem trzycyfrowe prędkości.

Widok z okna na Graukogel (2492m)

Życie w Austrii nie kończy się na zamknięciu wyciągów. Razem z wyluzowanym szefem prawie codziennie po pracy otwieramy Stiegla, jak mówią Austriacy „Es muss ein Stiegl sein”.

Nie odróżniam już poszczególnych dni tygodnia, więc czas dostrzegam tylko dzięki zmieniającym się grupom turystów. W praktyce tydzień od niedzieli do soboty traktuję jak jeden odcinek czasu. A każdy z tych odcinków jest inny. Zdarzają się okresy wyjątkowo mroźne, pochmurne, także słoneczne, ale i niestety deszczowe. A to przekłada się na warunki – od idealnego świeżego puchu, przez kilkudniowy rozjeżdżony śnieg, który staje się coraz bardziej ubity, potem twardy i wreszcie przypomina bardziej lód niż śnieg, aż w końcu stanie się prawdziwym lodem. Niekiedy robi się chlapa lub nawet roztopiona błotnista breja, ale gdy nastaną kolejne mrozy i pojawi się śnieg, wszystkim wraca uśmiech na twarzy. Świeże alpejskie powietrze również sprawia, że cieszę się każdego dnia, że tu jestem.

Dzień wygląda tak – pobudka, poranne ćwiczenia, spacer do pracy, sześć godzin na śniegu, piwo, spotkania ze znajomymi, z turystami, od czasu do czasu jakaś impreza i czasem coś mniej lub bardziej szalonego. Czy to inwazja imprezujących Irlandczyków, RedBull Playstreets, zawody Big Air. Turyści z Meksyku, Australii, Serbii, Szwecji, Norwegii czy Izraela.

Zawsze coś się dzieje, a jak nie, to zawsze i tak coś się dzieje.

Wszystko co dobre, kiedyś się kończy

Z całą pewnością dotyczy to także świeżego puchu. Można się okłamywać, ale roztopiony śnieg i zieleniejące w oczach łąki w końcówce sezonu, z reguły oznaczają końcówkę sezonu.

W drodze powrotnej postanowiłem skomplikować sprawę. Omijam prostą autostradę przez Niemcy i postanawiam poświęcić trochę czasu, aby przejechać przez całą Austrię lokalnymi drogami i poodwiedzać znajomych w różnych częściach kraju.

Panorama Velden am Wörthersee

Zatrzymuję się w Karyntii (Kärnten) w malowniczo położonej miejscowości Velden am Wörthersee. Wczesnowiosenna marcowa pogoda jest idealna na pieszą wycieczkę górskim szlakiem i wokół jeziora Forstsee. Ta południowa część Austrii to ciekawe połączenie gór z nutką śródziemnomorskiego klimatu, które ze względu na nieograniczone możliwość aktywnego spędzania czasu, warto odwiedzać o dowolnej porze roku.

Mijam góry, doliny, mosty, skocznie narciarskie, drobne alpejskie wioski, składy drewna i tartaki, ludzi ubranych w tradycyjne austriackie stroje, zapalonych rowerzystów, przełęcze i pola uprawne. Niekiedy nachylenie drogi sięga 16%, wspinając się wysoko zaczyna padać śnieg, ale gdzieś w dolinie wychodzi słońce i robi się dość ciepło. Rzuca się w oczy zielona trawa i ludzie oczekujący nadejścia prawdziwej wiosny. Górski krajobraz zmienia się w wyżynny, a ten stopniowo w nizinny. Cały transport drogowy kierowany jest na autostradami, więc mnie dotyczy tylko prawie zerowy ruch lokalny. W ciągu kolejnych kilku dni dojeżdżam do Linz i kieruję się dalej przez Górną Austrię (Oberösterreich) na wschód, aby na końcu zatrzymać się w Wiedniu i Korneuburgu w Dolnej Austrii (Niederösterreich).

To już prawie granica z Czechami. Sentyment do austriackiego piwa i jedna lub nawet dwie skrzynki zapasów sprawiają, że nie dobieram nic więcej i wracam do Polski, zatrzymuję się jeszcze na parę dni w Opolu, Wrocławiu i Poznaniu i dojeżdżam do Szczecina.

Z jednej strony, zarobki instruktora w Austrii są raczej bez rewelacji, ale uwzględniając jakość i tryb życia, to cała praca przypomina bardziej trzymiesięczny wyjazd na wakacje. Patrząc na to z innej perspektywy, to trzy miesiące podczas których ośnieżone góry i wypełniająca je przestrzeń stają się moim biurem i miejscem pracy. Zdecydowanie świetna i warta polecenia przygoda.

marzec 2011

[eazyest_folder folder=”2010/austria”]